Adam Silvera — More happy than not. Raczej szczęśliwy niż nie

niedziela, 29 września 2019


–Jakieś preferencje?
–Ostatni rząd, nie pytaj dlaczego–odpowiadam.
–Dlaczego?
–Odczuwam irracjonalny strach przed poderżnięciem gardła w trakcie seansu,
a odkryłem, że to się nie wydarzy, jeśli nikt nie będzie siedział za mną.

Książka Adama Silvery trafiła na moją półkę jakiś rok temu. Bardzo mnie kusiła, jednak coś cały czas mnie od niej odpychało. Zdecydowałam się jednak zabrać ją na wyjazd wakacyjny z zamiarem przeczytania. Byłam pewna, że raczej mi się to nie uda, bo rzadko zdarza mi się sięgać po lektury na wczasach. Jednak jednego wieczoru, gdy akurat nie miałam co robić, wzięłam książkę, usiadłam wygodnie i totalnie przepadłam. Przeczytanie całości zajęło mi może dwa wieczory? Uważam, że dałoby się pochłonąć ją w jeden i zapewne bym to zrobiła, gdyby nie mój ograniczony czas. Mimo to, czy warto poświęcić czas na More happy than not. Raczej szczęśliwy niż nie? A może jednak odpuścić i przeczytać coś innego?

Aaron Soto to szesnastoletni chłopak, który po samobójstwie ojca nie może odnaleźć szczęścia. Niby ma cudowną, wspierającą dziewczynę, Genevieve, jednak przeszłość nie daje o sobie zapomnieć. Podczas jednego spotkania z przyjaciółmi przez przypadek poznaje Thomasa, z którym się zaprzyjaźnia. Od tego czasu...wszystko zaczyna się zmieniać. Czy Aaron jest w stanie sobie z tym poradzić? Czy będzie musiał się zwrócić po pomoc do Instytutu Leteo, który specjalizuje się w wymazywaniu pamięci? A może uda mu się zaakceptować to, kim jest?

Do fabuły nie mam żadnych zarzutów. Dość oryginalna, nie przypominam sobie, żeby czytała coś w tym stylu. Byłam bardzo ciekawa jak to się skończy, a autor mnie nie rozczarował. Jednak do tego przejdę w kolejnych akapitach. Zacznijmy od początku. Często mam tak, że moim problemem jest wdrążenie się w lekturę. Muszę odłożyć książkę na jakąś godzinkę i do niej wrócić. Z More happy than not nie miałam takiego problemu. Od samego początku mnie zaintrygowała, a w szczególności motyw instytutu, który wymazuje pamięć. Uważam, że to ważny element historii, bez niego byłaby to zwyczajna młodzieżówka.

Co do bohaterów, nie można mieć pretensji do autora. Wykreował ich idealnie, ale to nie znaczy, że wszystkich dało się uwielbiać. Otóż większość znienawidziłam z całego serca. Jednak zauważalne jest to, że Adam Silvera osiągnął właśnie to co chciał. Dał nam postacie, które postępowały źle, aby pokazać Hej, tak nie należy robić. Brawo. Nie mamy ochoty utożsamiać się z Panem Wariatem i Brendanem. Tak naprawdę muszę przyznać, że sympatią obdarzyłam tylko głównego bohatera, Aarona. No i odrobinkę Genevieve, ale czuję, że czegoś jej zabrakło. Tak samo było z Thomasem. Trzymałam kciuki, żeby okazał się dobrym bohaterem, no ale... To nie znaczy jednak, że autor wykreował go źle. Wręcz o wiele lepiej, niż bym sobie wyobrażała. Do tego każdy z nich ma jakiś swój charakter, nie są to typowe, szare postacie.

Ważnym elementem, który zawsze powinien być poruszany w recenzjach, kiedy czytamy taką książkę, jest motyw tolerancji, o której bardzo lubię czytać. Nie ukrywam, iż jeśli zobaczę, że pozycja takowy posiada, nie waham się i ją biorę. Jest on dość typowy dla młodzieżówek, ale uważam, że to dobrze. Dzięki niemu uświadamiamy młodych, że wszyscy jesteśmy na równi. Tak jak pokazała to książka Adama Silvera nie da się wymazać tego, kim się urodziliśmy, większość nas nie jest po prostu wyborem. Akceptacja jest ciężka, jednak bardzo ważna. Mogłabym się rozpisać na ten temat, ale nie o to tu chodzi. Sądzę, że każdy dojdzie do odpowiednich wniosków po przeczytaniu More happy than not.

Jak zapewne się domyślacie, polecam ją z całego serca. Nie jest to typowa młodzieżówka, zakończenie idealnie to obrazuje. Nie zamierzam się nad nim rozczulać, bo boję się, że zdradzę za dużo, także powiem tylko tyle, że tego się nie spodziewałam. Autor pod koniec strasznie mnie zaszokował, nigdy bym się tego nie domyśliła. Właśnie tego szukam zawsze w młodzieżówkach. Nie lubię tych schematów, pozycji przepełnionych szczęśliwą miłością, trójkącikami miłosnymi i błahymi dylematami. More happy than not odchodzi od owych schematów w wielu płaszczyznach i dlatego zachęcam was do sięgnięcia po nią, gdyż warto!
0

Zamiana z księżniczką

sobota, 28 września 2019


Life is what happens when you're busy making other plans!

  Z powodu braku czasu ostatnio moją główną rozrywką stały się filmy. Znajomi polecali mi właśnie Zamianę z Księżniczką, która widnieje na Netflixie. Sam tytuł naprawdę mnie zniechęcał, gdyż... no nie przepadam zbytnio za komediami romantycznymi, a takie właśnie wrażenie sprawia ten film. Lecz moje lenistwo wygrało, gdyż nie chciało mi się szukać innej produkcji, która mogłaby mi podpaść do gustu.

  Film opowiada historię Stacy De Novo (Vanessa Hudgens), cukiernika z Chicago, która przyleciała wraz ze swoim przyjacielem i jego córką do Belgrawii na międzynarodowy konkurs cukierniczy. Tam przypadkowo wpada na Księżną Montenaro i odkrywają, że mogą być w jakiś sposób spokrewnione, gdyż wyglądają identycznie. Księżna, która ma zostać żoną Księcia Edwarda (Sam Palladio) za niecałe trzy dni, chciałaby posmakować życia normalnej dziewczyny. W ten sposób na dwa dni Stacy zostaje księżną, a Margaret cukiernikiem. Sprawy jednak się komplikują wraz z czasem, który płynie im na odgrywaniu zupełnie innych ról.

  Na początek opinii pragnę zaznaczyć, że nie przepadam za tego typu gatunkiem i mimo, iż film ten mi się podobał, to gdzieś z tyłu głowy głosik mówi mi, że jest to tandeta i w filmografii takich produkcji jest przynajmniej kilka.

  Naprawdę polubiłam Stacy, tak samo jak Księcia Edwarda. Te dwie postacie były naprawdę wspaniałe z wyglądu, jak i charakteru. Lecz w moim serduszku zamieszkał dzisiaj mocniej Edward. Książę, który od dziecka nie miał czasu na zabawę a jedynie uczył się sztuki dyplomacji i jak wygrać wojnę bez udziału przemocy, jedynie właśnie paktów i warunków.

  Wszystkie piosenki, które zostały użyte, podkreślają klimat świąt, który panował w czasie akcji. Nie mówię, że jest to... złe, lecz trochę monotonne, słuchać ciągle świątecznych piosenek w filmie o miłości, nieprawdaż? Chociaż Boże Narodzenie to czas okazywania sobie czułości, to jednak... Nie.

  Zbierając to wszystko, to z jednej strony ta produkcja to dla mnie jedna wielka tandeta. Lecz patrząc z innego punktu widzenia, jest to naprawdę słodka i romantyczna opowieść o miłości z Happy End'em i szczęściem bohaterów. Miłość, przyjaźń i współczucie wszędzie- tak bym mogła opisać ten film w kilku słowach, więc to już od was zależy, czy ten seans przypadłby wam do gustu czy raczej nie.

1

Niemożliwe

środa, 18 września 2019



Niemożliwe jest jednym z moich ulubionych filmów. Kilka lat temu byłam na owy film w kinie, od tamtej pory lubię do niego wracać, mimo, że nie jest to gatunek, po który chętnie sięgam. Jest w nim coś takiego, że nie pozwala o sobie zapomnieć. 

Jest to historia oparta na prawdziwych wydarzeniach. Maria, Henry i ich trzej synowie postanowili spędzić okres Bożego Narodzenia na Tajlandii. Zapowiadały się spokojne świąta, jednak los potrafi być niesprawiedliwy i podczas ich wypoczynku w Tajlandię uderza tsunami. Czeka ich nie lada walka o przetrwanie. Czy rozdzieleni przez żywioł uda im się odnaleźć? Czy na pewno wszyscy przeżyją?
 Film jest naprawdę piękny. Pokazuje niesamowitą więź rodzinną i oddanie. Mimo tragedii, która ich spotyka i wielu problemów po drodze, nie poddają się i nie tracą nadziei. Będąc sami w ciężkiej sytuacji nie wahają się także pomóc innym. Musze tutaj pochwalić reżysera, ponieważ naprawdę dobrze się spisał i świetnie przekazał nam tą historię. Odwzorowanie tsunami, szkód jakie wyrządziło...Efekty specjalne były na najwyższym poziomie. Soundtrack w owej produkcji jest rewelacyjny, idealnie dobrany. Każdy utwór znakomicie pasuje do przedstawianej akcji i  jeszcze bardziej gra na naszych emocjach.  

Za film odpowiedzialny był Juan Antonio Bayona, hiszpański reżyser i scenarzysta filmowy, znany z takich produkcji jak Sierociniec, czy Siedem minut po północy. Scenariuszem zajął się Sergio G. Sánchez. Ich praca się opłaciła, ponieważ Niemożliwe dostało 24 nominacje i 6 nagród. 

Nie mogę też nie wspomnieć o genialnej grze aktorskiej. Naomi Watts (Maria) Ewan McGregor (Henry), Tom Holland (Lucas), Samuel Joslin (Thomas) , Oaklee Pendergast (Simon) - czyli cała rodzinka - perfekcyjnie odegrali swoje role, potrafili przekazać emocje, dzięki czemu bardziej wczuwało się w film, nawet mimo, iż wymieniona przeze mnie ostatnia trójka na tamten okres to były dzieciaki. Zagrali lepiej niż niejeden dorosły.

Niemożliwe to wzruszająca i chwytająca za serce historia, która na długo nie da o sobie zapomnieć. Film jak najbardziej polecam, szczególnie na nudne wieczory, nawet osobom, które nie są fanami takich produkcji. Jednak polecam zbroić się w chusteczki - podobno tylko ludzie bez serca nie płaczą na tym filmie! 
0

TAG książkowy

niedziela, 15 września 2019






Ostatnimi czasami przeglądałam blogi w poszukiwaniu ciekawych książek i w tym czasie w oczy rzucił mi się właśnie Tag książkowy. Stwierdziłam, że to zawsze coś nowego, więc dlaczego by nie wstawić tego na bloga?

1. Jaki gatunek książek najczęściej wybierasz?

Muszę przyznać, że najczęstszym gatunkiem w mojej biblioteczce jest fantastyka. Zajmuje ona jakieś 3/4 moich książek. Choć jakby przyjrzeć się bliżej, mam też sporo książek młodzieżowych...

2. Która postać książkowa jest najbardziej podobna do Ciebie lub którą chciałabyś być?


Odkąd na blogu pojawiła się recenzja Narodzin Królowej całym sercem chciałam zostać Brienną. Jest to jedna z barwniejszych bohaterek, jakie kiedykolwiek poznałam w książkach i wspierałam ją całym sercem przez całą książkę.

3. Jaką książkę dałabyś koniecznie swojemu dziecku do przeczytania?

To jest... trudny temat. Ale biorąc pod uwagę, że wychowywałam się na Harry'm Potterze i w głównej części od tej serii rozpoczęłam swoją przygodę z książkami (Nie licząc niemal całej serii Pamiętników Nastolatki...) to chyba historia o małym czarodzieju jako pierwsza zostałaby polecona przeze mnie mojemu dziecku.

4. Wolisz książki w wersji papierowej, e-booki czy audiobooki?

Będąc szczerą- nigdy nie czytałam książki w e-booku czy nie słuchałam audiobook'a. Wolę standardową, papierową wersję i uczucie trzymania historii we własnych rękach, niż elektroniczną wersję mimo, że wychowałam się właśnie w pokoleniu, które jest od elektroniki zależne.

5. Jaka książka nie zrobiła na Tobie dobrego wrażenia?  

Chwilę nad tym pytaniem spędziłam i mam na półce dwie takie książki- Friendzone i Alicja w krainie zombi. Żadna z nich nie przyciągnęła mnie tak, bym chociaż doczytała ją do końca. 

6. Czytasz jedną książkę od początku do końca czy zaczynasz kilka książek na raz?
Zależy od książki. Czasem wciągnę się w jedną tak mocno, że po zakończeniu potrzebuje kilku dni na odsapnięcie, bo nie umiem się pozbierać, że to już koniec. Niekiedy też zaczynam kilka na raz, bo żadna mi nie podpasowała. 

7. Częściej czytasz wypożyczone książki czy raczej preferujesz własny zakup?

Gdyby nie to, że w mojej okolicy zbytnio nie ma bibliotek, które miałyby literaturę trafiającą w moje gusta, to pewnie bym wypożyczała książki. Jednak lubię też, jak książki się ładnie prezentują na półce, więc uwielbiam też kupować.

8. Czy oceniasz książkę po okładce?

Tak! W sensie... Nie zawsze. Ale często, gdy nie mogę się zdecydować, kupuję taką, która ma dla mnie najładniejszą okładkę. Ostatnio tak w moje ręce trafiła Aleo. Burza na Północy.

9. Czy ulegasz promocjom cenowym na książki? Jeżeli tak to jaka była największa ilość książek, którą kupiłaś w promocji?

Szczerze mówiąc... Nie mam pojęcia. Raz kupiłam całą serię Darów Anioła w jednym zakupie, lecz na promocjach kupuję najwięcej trzy książki na raz.

10. O jakiej książce marzysz, choć póki co nie możesz jej mieć?


Szukam w chwili obecnej w księgarniach książki Światło Anioła. Choć moje poszukiwania idą... No cóż. Marnie.

11. Ile książek liczy Twoja biblioteczka i jak przechowujesz swoje zbiory? 


Jak na chwilę obecną moja biblioteczka jest... uboga. Po przeliczeniu i +- dodaniu tych, które wyniosło się na strych po sprzątaniu będzie ich około 75. Nie przechowuję ich jakoś według klucza, choćbym chciała, ale nie jestem typem artystki, która umiałaby to wszystko zrobić.

12. Co najpierw: książka czy ekranizacja? 

Zależy. Zwykle preferuję metodę najpierw książka, potem ekranizacja, lecz czasem wychodzi jak wychodzi...

13. Co teraz czytasz? 

W chwili obecnej nie mam zbytnio czasu, przez rozpoczęcie roku szkolnego, lecz jako pierwsza w kolejce jest właśnie Aleo. Burza na Północy.


***
Tak oto nadszedł koniec pytań. Zawsze obowiązywała zasada nominowaniu następnych osób, ale powiem po prostu, by zrobił go każdy, kogo najdzie ochota. Jeżeli się zdecydujecie podeślijcie link w komentarzu. Chętnie przeczytam!
1

Daniel Keyes — Kwiaty dla Algernona

środa, 11 września 2019




Kto powiedział, że moje światło jest lepsze od twego mroku?

 Przeglądając pozycje w empiku, napotkałam Kwiaty dla Algernona. Nigdy wcześniej nie miałam styczności z autorem, jednak tytuł był mi znany - został wspomniany przez główną bohaterkę w jednej książce. Po zapoznaniu się z opisem, postanowiłam dać szansę owej powieści. Przyznam, że zazwyczaj nie sięgam po tego typu historię, jednak ta miała w sobie coś, co nie pozwalało przejść mi obok niej obojętnie. Tak więc trafiła do mojej biblioteczki. 

 Trzydziestodwuletni Charlie Gordon jest upośledzony umysłowo, ma iloraz inteligencji na poziomie 68 punktów. Uczy się czytać i pisać na zajęciach w Beekman College. Dwaj naukowcy z tej uczelni, doktor Nemur i doktor Strauss, prowadzą badania nad wzrostem inteligencji. Udało im się już za pomocą zabiegu chirurgicznego zwiększyć zdolności umysłowe myszy o imieniu Algernon i teraz chcą przeprowadzić taki sam eksperyment z człowiekiem.
[opis wydawnictwa]

 Pierwsze strony czytało mi się bardzo ciężko, przebrnięcie przez nie zajęło mi sporo czasu - ze względu na to, że znajdowało się tam wiele błędów ortograficznych, a zdania były pozbawione składni. Po przeczytaniu około dwóch stron, musiałam odłożyć książkę, ponieważ od tego wszystkiego strasznie bolała mnie głowa. Ale nie ma się co tutaj dziwić - jest to dziennik osoby upośledzonej umysłowo. Z czasem jednak książkę czyta się z przyjemnością. 

 Powieść jest naprawdę wciągająca. Opowiada o zmaganiach człowieka, który na nowo poznaje świat i zasady w nim panujące. Uczy się rozumieć i czuć. Autor doskonale sobie poradził z ukazaniem emocji, jakie targały Charliem przed, jak i po eksperymencie. Pokazuje nam jak ludzie często traktują osoby "głupsze" od siebie i jak bardzo potrzebują ich, żeby czuć się pewniej w towarzystwie, jak odrzucamy towarzystwo mądrzejszych od siebie, ponieważ sami nie lubimy czuć się "głupsi", przez co owe osoby często skazane są na samotność. 

 Daniel Keyes świetnie wykreował postać Charliego Gordona oraz postacie pobocze. Podoba mi się, że autor dawkuje nam informacje z przeszłości upośledzonego mężczyzny i że poznajemy je razem z Charliem. Postaciami, na które zwróciłam większą uwagę są jego rodzice. Ich zachowanie, a szczególnie Rose, pokazuje nam tą gorszą część opiekunów osób upośledzonych - jednak trzeba pamiętać, że nie wszyscy tacy są. Kobieta zamiast pomóc, szkodziła mu wywierając na małym Charliem presje, dodatkowo biła go, za coś, na co nie miał wpływu. Liczyło się dla niej tylko to, jak wypadnie w oczach innych. Matt - ojciec Charliego, mimo iż był bardziej wyrozumiały dla syna, nigdy stanowczo nie sprzeciwił się żonie i bez większego sprzeciwu oddał chłopca do ośrodka. 

Zaciekawili mnie również profesorowie, którzy uznawani są za geniuszy, a jak słusznie zauważa Charlie, niewiele różnią się od przeciętnych osób - znają się jedynie na swojej konkretnej dziedzinie. Bez zahamowań wykonują eksperymenty na zwierzętach, a w końcu i na Charliem, który naiwnie wierzy im, że może stać się mądrym - a jest traktowany przez nich jedynie jako królik doświadczalny. Do tego Alice - nauczycielka, którą Charlie kochał. Kobieta zdaje się odwzajemniać uczucie, jednak ich relacja jest strasznie pokręcona i dziwna - chyba nie do końca ją zrozumiałam.

Podsumowując. Z książki można wyciągnąć naprawdę wiele ważnych wartości i tematów, na które rzadko zwracamy uwagę. Pozwala nam spojrzeć na świat oczami osoby upośledzonej i w jakimś stopniu zrozumieć uczucia, które nią targają. Jednak jeżeli ktoś nie jest fanem fantastyki naukowej, nie jest to powieść dla niego. Niemniej jednak serdecznie ją polecam. Warto dać jej szansę i nie zniechęcać się początkiem, autor naprawdę dobrze się spisał!

0

iZombie

niedziela, 8 września 2019



Vaughn Du Clark: Live to the max, Miss Moore. Just do it somewhere else.


iZombie to serial, który towarzyszył mi od ponad półtora miesiąca. Pięć sezonów akcji po trzynaście odcinków, każdy po 44 minuty. Wybrałam go z rekomendowanych, gdzie chyba znalazł się przypadkowo, gdy Netflix proponował mi inne seriale typu Lucyfer, którego pierwszy odcinek obejrzałam dosłownie cztery pierwsze minuty. 

Zacznijmy więc od początku. Olivia, lub Liv, jak ją większość nazywa, Moore była studentką medycyny i zawsze chciała zostać kardiologiem. Niestety pewnego razu postanawia wybrać się na imprezę na jachcie, gdzie zostaje zadrapana przez... jak sam tytuł mówi- zombie! Od tej pory jej życie się wali, ponieważ zrywa zaręczyny, by nie zarazić narzeczonego wirusem, zaczyna pracować w kostnicy, gdzie ma stały dostęp do mózgów (Nie mogła raczej zostać kardiologiem nie mając niemal ciśnienia i z sercem bijącym sześć razy na minutę.) itp. Ktoś zadałby pytanie- Co na to jej szef, że znikają mózgi? Jej szef jak i jej przyjaciel, Ravi Chakrabarti, od początku jest jej pierwszym sojusznikiem. W dodatku Clive Beabinoux wykorzystuje wizje wspomnień, jakie dostaje Liv po mózgu, do tropienia przestępców. I w sumie uważa ją po prostu za wieszczkę, która ma tak zwane trzecie oko do tego. I tak przez pięć sezonów główni bohaterowie zmierzają się z przysłowiowym złem. Peyton, Clive (którego partnerem została Liv w śledztwach kryminalnych), Major, Ravi i Liv niemal zawsze mają kłopoty- i co dziwne, nad wyraz często uczestniczył w nich Blaine DeBeers.

Sam zamysł serialu- byłam nastawiona naprawdę sceptycznie, że będzie to kolejny The Walking Dead, gdzie zombie to bezmózgie potwory zżerające człowieka żywcem. Nie. W iZombie wszystko zostało dosłownie przemyślane. Zombie wyglądają niemal jak normalni ludzie- co mnie ucieszyło. Po prostu są strasznie bladzi i ich włosy stają się białe. W niektórych momentach odpala im się tak zwany ''Full zombie mode'', przez co zachowują się jak rasowe zombie. Superszybkie, supersilne i z czerwonymi oczami. To był najlepszy zamysł jaki można chyba było zrobić!

Aktorzy zostali wybrani pod swoje postacie- i jak dla mnie większość była strzałem w dziesiątkę. Rahul Kohli idealnie odegrał naukowca, fanatyka zombie z wielkim poczuciem humoru. Malcolm Goodwin perfekcyjnie odegrał policjanta, który chce wspiąć nie na szczyt. Wraz z Rose McIver rozwiązywali sprawy sprawa po sprawie, przyskrzyniając przestępców. Działali na zasadzie jedno mówi, drugie robi w większości przypadków.

Mój ulubiony bohater, pod ten punkt muszę podpiąć dwie fikcyjne postacie. Na pewno jest to Ravi- jego poczucie humoru idealnie trafiło w mój gust. Często był lekko strachliwy, ale dodawało mu to uroku, To on jako pierwszy okazał wsparcie Liv, gdy inni nie wiedzieli o jej byciu zombie. Drugim bohaterem jest... No cóż, Chase Graves, jeden z komandorów firmy Filmore-Graves. Pojawia się dopiero w trzecim lub czwartym sezonie, więc nie można tu nic napisać, by nie było to spoilerem do serialu, czego strasznie żałuję. Ale byłam przerażona i strasznie smutna, gdy reżyserzy taki los mu wybrali.

Przez wszystkie pięć sezonów irytował mnie Major, były narzeczony Liv. Niby był dobrą postacią, ale jednak nie podpasował mi charakterem. Wiecznie pewny siebie i przystojny facet. Mimo to, kochał Liv i czuję się lekko winna, przypisując go do tego podpunktu. Powinnam raczej wstawić tu kogoś, kto z natury był zły, ale... Jakoś większość złych bohaterów polubiłam, a on mi się napatoczył i został nielubianym.

Mimo faktu, że serial jest podpięty do kategorii kryminalnych z elementami horroru- ja tego nie odczułam. Mało tego- przez większość odcinków śmiałam się z humoru bohaterów, czy charakteru, jaki przyjmowała Liv po zjedzeniu mózgu. No przepraszam, ale rumuńska prostytutka, która odcinek później skopała tyłek mistrza kung fu tym samym sposobem walki była raczej zabawna.

Cóż można powiedzieć o Soundtrack'u. Na pewno zwróciłam uwagę na muzykę z intra, która ni cholery nie pasowała do niego klimatem, ale można by do niej potańczyć. Nie żebym próbowała- broń boże! Nie chciałabym złamać nogi na start roku szkolnego. W każdym razie reżyserzy postarali się, żeby muzyka podkreślała sytuację- i wyszło im to nadzwyczaj dobrze. 

I w ten sposób przechodzimy do meritum- do głównej opinii. Serial jest może dla niektórych długi, fakt, ale jest naprawdę warty obejrzenia. Fabuła nie jest nudna, jak w niektórych serialach (I wcale nie mówię tu o Flashu, którego próbuje obejrzeć od ponad dwóch miesięcy) a sami bohaterowie barwni i jeden się różni od drugiego diametralnie. Mimo, że jest to kryminał to byłabym w miarę pewna, że większości oglądających by się spodobał.
0

The Shining (1997)

środa, 4 września 2019

Czasem szczerość to luksus.

Jak powstał miniserial Lśnienie? Mieliśmy już książkę Stephena Kinga z 1977 roku o tym samym tytule oraz film z 1980. Tak więc po co tworzyć kolejną ekranizację? Cóż, produkcja Stanleya Kubricka nie przypadła do gustu pisarzowi Lśnienia. Po kilku latach postanowiono więc stworzyć remake, a sam King został autorem scenariusza miniserialu. Czy wyszło mu to lepiej? Trzeba przyznać, podjął się ogromnego wyzwania. Film Kubricka mimo początkowych negatywnych opinii krytyków, w końcu stał się klasykiem, jednym z najlepszych filmów wszech czasów. Jestem pewna, że każdy miłośnik horrorów chociażby słyszał o owym tytule. Jako, iż udało mi się zapoznać z tymi trzema pozycjami, w tej recenzji na pewno będę je do siebie porównywała. Chcę się głównie skupić na miniserialu, ale uważam, że ważne jest zestawienie go z powieścią (na bazie której powstał) i filmem.  

Zacznijmy może od fabuły tej trzyodcinkowej produkcji. Jack Torrence (Steven Weber), po zmaganiach z uzależnieniem od alkoholu i utracie pracy, w końcu staje na nogi. Dostaje pracę jako stróż w hotelu. Spędza całą zimę w położonym w górach Kolorado budynku. Nie jest jednak sam, gdyż towarzyszy mu Wendy (Rebecca De Mornay), żona mężczyzny oraz Danny (Courtland Mead), pięcioletni syn, który posiada dar telepatii i jasnowidzenia. Po pewnym czasie, chłopiec odkrywa, że hotel jest nawiedzony, a zamieszkujące go duchy powoli doprowadzają Jacka do obłędu.

Tak jak w filmie Kubrick skupił się bardziej na psychologicznych aspektach, pokazując nam myślenie bohaterów, ich emocjach. Jego Lśnienie jest o skutkach samotności, rozerwanych więziach rodzinnych i skomplikowanej istocie człowieka. Patrząc na miniserial, również możemy zauważyć owe wątki. Mimo to, wydaje mi się, że ta produkcja skupiła się głównie na elementach nadprzyrodzonych, które w niektórych momentach...Cóż, nie należy porównywać dzisiejszych efektów specjalnych z tymi sprzed ponad dwudziestu lat. Jedynie trzeba podziwiać to, jak nasza technologia idzie do przodu. Przez wszystkie trzy odcinki prosiłam, żeby krzaki w kształcie zwierząt nie ożyły. Wiedziałam, że raczej nie będzie to wyglądało dobrze. Niestety, twórcy musieli to zrobić. Chyba to moje największe rozczarowanie jeśli chodzi o serial.

Bardzo mi się spodobali aktorzy. Ich gra, to jak dobrze wcielali się w swoje postacie. Po obejrzeniu Lśnienia z Jackiem Nicholsonem byłam pewna, że nikt nie jest w stanie poradzić sobie lepiej od niego. Faktycznie, miałam rację. Steven Weber nie wypadł najgorzej, a w sumie nawet dobrze. Lubię tego aktora, więc udało mi się również polubić postać, którą zagrał. Nicholsonowi i Weberowi należą się gratulację, za robotę, którą wykonali. Nie jestem w stanie stwierdzić, który poradził sobie lepiej, moim zdaniem są na tej samej płaszczyźnie, może z lekką przewagą na Nicholsona? Nie wiem. Wendy Torrance. Po filmie z 1980 roku nie przepadałam za ową postacią. Może Shelley Duvall dobrze wcieliła się w swoją postać, jednak mi się to nie spodobało. Zdecydowanie lepsze wrażenie zrobiła na mnie Rebecca De Mornay. Nie krzyczała i nie płakała przez całą ekranizację. Zdarzały jej się momenty, gdzie naprawdę zaczynałam pałać sympatią do Wendy. Danny, w którego wcielili się kolejno Danny Lloyd i Courtland Mead, od samego początku był moim ulubieńcem. Szczególnie, w serialu, gdziem zagrał go Courtland. Zrobiła na mnie wrażenie jego gra aktorska, jak łatwo udało mu się "być" Danny`m.

Ważną rolę w serialu odegrała historia hotelu, którą Kubrick pominął. Budowała ona napięcie, pojawiały się retrospekcje, a postacie powoli zaczynały przybierać materialne postacie. Największe emocje (no dobrze, głównie przerażenie, nie będę ukrywała!) wywołała na mnie scena, w której Danny odwiedzał pokój 217. Mimo, że po obejrzeniu film odrobinę się spodziewałam, co tam spotka, to jednak w miniserialu było to bardziej przerażające.

Czy mogę polecić ową produkcję? Jeśli jesteście zagorzałymi fanami Kinga, oczywiście. Jeśli chcecie zobaczyć odrobinę inną (przyznajmy, nie różnią się jakoś diametralnie) wersję kultowego Lśnienia, również polecam. Jednak czy warto? Nie wiem. Osobiście nie żałuję, że zapoznałam się z tymi trzema godzinnymi odcinkami. Czy mogły one trwać krócej? Owszem, większość scen była zbyt długa, niepotrzebna. Mimo to, całość oglądałam z przyjemnością. Serial idealny na wolny wieczór.   
2

Victoria Schwab — Vicious: Nikczemni BookTour

niedziela, 1 września 2019



Autor: Victoria E. Schwab
Cykl:  Złoczyńcy (tom 1)
Wydawnictwo: We need YA
Data wydania: 24 kwietnia 2019
Kategoria: fantastyka
Liczba stron: 400






-Jesteśmy sami? - zapytała.
Victor mrugnął. Chwila zawahania minęła, wrócił właściwy mu spokój. Zdjął but z nagrobka.
-Tak, tylko my i martwi ludzie.

O BookTour'ach słyszałam nie raz, jednak nie ciągnęło mnie wtedy do takich zabaw - uważałam, że to nie dla mnie. Jednak gdy dostałam informację od Oli z Demonicznych Książek, że organizują BookTour'a to po przemyśleniu tego, zdecydowałam się zgłosić. I nie żałuję, świetnie się bawiłam! Vicious: Nikczemni Victorii Schwab okazało się strzałem w dziesiątkę jeśli chodzi o moje gusta!

Victor i Eli poznali się na studiach. Genialni, aroganccy i zdolni, od początku zauważyli w sobie tę samą wielką ambicję. W ciągu ostatniego roku zajęć wspólnie zainteresowali się badaniami nad adrenaliną, doświadczeniami bliskimi śmierci i pozornie nadprzyrodzonymi zdarzeniami, które ujawniły, że w odpowiednich warunkach można rozwinąć w sobie nadzwyczajne zdolności. Kiedy ich prosta teoria naukowa zamienia się w poważny eksperyment, sprawy zaczynają się komplikować…

Dziesięć lat później Victor ucieka z więzienia, a jego celem jest znalezienie byłego przyjaciela. W podróży towarzyszy mu znajomy z celi – Mitch, a na ich drodze staje Sydney – ranna dziewczyna, której powściągliwa natura skrywa niejedną tajemnicę.

[opis wydawnictwa] 

Eli i Victor to studenci przygotowujący się do pisania swojej pracy dyplomowej. Jeden z nich podejmuje się tematu osób PonadPrzeciętnych. Jak udaje im się ustalić, można stać się taką osobą będąc blisko śmierci. Przyjaciele są gotowi to sprawdzić. Jednak jak wiadomo igranie ze śmiercią zwykle bywa niebezpieczne i nie kończy się dobrze. Czy im się uda? Jaką cenę przyjdzie im zapłacić? 

Podoba mi się to, że nie jest to taka typowa fantastyka, gdzie przenosimy się w najrozmaitsze światy, nie ma tutaj wielce wymyślnych stworów, że dzieje się to w naszym świecie. Tym elementem fantastycznym w owej książce są osoby PonadPrzeciętne. Jednak jeśli chodzi o moce, które zdobywali...Momentami mam wrażenie, że autorka naoglądała się za dużo Superman'a i innych filmów o superbohaterach... Ale jako, że jestem fanką jak i DC i Marvela, nie przeszkadzało mi to. Najbardziej jednak jestem wdzięczna autorce za brak bardziej rozbudowanego wątku miłosnego, który bardzo często się pojawia w książkach i głównie na nich się opiera (przynajmniej w tych, które wpadają ostatnio w moje ręce). 

 Jeśli chodzi o postacie to z początku nie lubiłam Victora. Wiecznie zazdrosny, arogancki i strasznie ambitny -może i aż za bardzo. Eli chociaż z charakteru był podobny to jednak wydawał mi się trochę bardziej sympatyczny. Jednak nie zmienia to faktu, że autorka wykreowała obie postacie bardziej negatywnie - co bardzo doceniam, zawsze jest to coś innego niż to co zwykle dostajemy (czytaj impulsywnych, tępych, prawie idealnych bohaterów).Im lepiej poznawaliśmy to co się wydarzyło, tym bardziej zmieniałam zdanie co do nich - z czasem to Victor zyskał moją sympatię. Zmiana, która zaszła w Elim...Stał się strasznie irytującą postacią, szczególnie gdy zaczął myśleć, że został wysłany przez Boga i w ten sposób usprawiedliwiał swoje czyny. Czuł się lepszy od innych.   
 Victor zyskał w moich oczach dzięki jego relacji z małą Sydney. Pomógł jej gdy była ranna i potrzebowała pomocy. Przy niej Victor nie wydawał się aż taki zły.  
 Serena i Sydney - siostry były ze sobą bardzo zżyte i mimo późniejszej zmiany Sereny, nadal miała na uwadze dobro młodszej, co bardzo mnie urzekło, mimo iż Sereny do końca nie darzyłam sympatią.  
 I na koniec Mitch - postać, której nie da się nie lubić. Jego historia, którą z czasem dane nam jest poznać porusza i sprawia, że jeszcze bardziej go lubisz. 

Styl Victorii był bardzo lekki i przyjemny w czytaniu - książkę pochłonęłam bardzo szybko. Spodobały mi się przeskoki w wydarzeniach i to, że autorka dawkowała nam informacje, a także urozmaicenie powieści przy pomocy wizualizacji zakreślanych słów przez Victora, co było dla niego charakterystyczne. Doceniłam ją również za poczucie humoru i niespodziewane zwroty akcji, których tu nie brakowało, jednak jak mam być szczera w zakończeniu brakowało mi trochę więcej akcji, ale tragedii nie było. 

Nikczemni to historia, która zaskakuje na każdym kroku. Porywająca i wzbudzająca wiele emocji opowieść o przyjaźni, zazdrości, zemście i nadprzyrodzonych mocach.  Książka naprawdę przypadła mi do gustu. Coraz częściej przekonuje się do tego typu fantastyki i nie żałuje, że zgłosiłam się do wzięcia udziału w tym BookTourze. Bardzo miło spędziłam przy owej powieści czas i szczerze wam ją polecam. 
2

Copyright © Szablon wykonany przez My pastel life