The Shining (1997)

środa, 4 września 2019

Czasem szczerość to luksus.

Jak powstał miniserial Lśnienie? Mieliśmy już książkę Stephena Kinga z 1977 roku o tym samym tytule oraz film z 1980. Tak więc po co tworzyć kolejną ekranizację? Cóż, produkcja Stanleya Kubricka nie przypadła do gustu pisarzowi Lśnienia. Po kilku latach postanowiono więc stworzyć remake, a sam King został autorem scenariusza miniserialu. Czy wyszło mu to lepiej? Trzeba przyznać, podjął się ogromnego wyzwania. Film Kubricka mimo początkowych negatywnych opinii krytyków, w końcu stał się klasykiem, jednym z najlepszych filmów wszech czasów. Jestem pewna, że każdy miłośnik horrorów chociażby słyszał o owym tytule. Jako, iż udało mi się zapoznać z tymi trzema pozycjami, w tej recenzji na pewno będę je do siebie porównywała. Chcę się głównie skupić na miniserialu, ale uważam, że ważne jest zestawienie go z powieścią (na bazie której powstał) i filmem.  

Zacznijmy może od fabuły tej trzyodcinkowej produkcji. Jack Torrence (Steven Weber), po zmaganiach z uzależnieniem od alkoholu i utracie pracy, w końcu staje na nogi. Dostaje pracę jako stróż w hotelu. Spędza całą zimę w położonym w górach Kolorado budynku. Nie jest jednak sam, gdyż towarzyszy mu Wendy (Rebecca De Mornay), żona mężczyzny oraz Danny (Courtland Mead), pięcioletni syn, który posiada dar telepatii i jasnowidzenia. Po pewnym czasie, chłopiec odkrywa, że hotel jest nawiedzony, a zamieszkujące go duchy powoli doprowadzają Jacka do obłędu.

Tak jak w filmie Kubrick skupił się bardziej na psychologicznych aspektach, pokazując nam myślenie bohaterów, ich emocjach. Jego Lśnienie jest o skutkach samotności, rozerwanych więziach rodzinnych i skomplikowanej istocie człowieka. Patrząc na miniserial, również możemy zauważyć owe wątki. Mimo to, wydaje mi się, że ta produkcja skupiła się głównie na elementach nadprzyrodzonych, które w niektórych momentach...Cóż, nie należy porównywać dzisiejszych efektów specjalnych z tymi sprzed ponad dwudziestu lat. Jedynie trzeba podziwiać to, jak nasza technologia idzie do przodu. Przez wszystkie trzy odcinki prosiłam, żeby krzaki w kształcie zwierząt nie ożyły. Wiedziałam, że raczej nie będzie to wyglądało dobrze. Niestety, twórcy musieli to zrobić. Chyba to moje największe rozczarowanie jeśli chodzi o serial.

Bardzo mi się spodobali aktorzy. Ich gra, to jak dobrze wcielali się w swoje postacie. Po obejrzeniu Lśnienia z Jackiem Nicholsonem byłam pewna, że nikt nie jest w stanie poradzić sobie lepiej od niego. Faktycznie, miałam rację. Steven Weber nie wypadł najgorzej, a w sumie nawet dobrze. Lubię tego aktora, więc udało mi się również polubić postać, którą zagrał. Nicholsonowi i Weberowi należą się gratulację, za robotę, którą wykonali. Nie jestem w stanie stwierdzić, który poradził sobie lepiej, moim zdaniem są na tej samej płaszczyźnie, może z lekką przewagą na Nicholsona? Nie wiem. Wendy Torrance. Po filmie z 1980 roku nie przepadałam za ową postacią. Może Shelley Duvall dobrze wcieliła się w swoją postać, jednak mi się to nie spodobało. Zdecydowanie lepsze wrażenie zrobiła na mnie Rebecca De Mornay. Nie krzyczała i nie płakała przez całą ekranizację. Zdarzały jej się momenty, gdzie naprawdę zaczynałam pałać sympatią do Wendy. Danny, w którego wcielili się kolejno Danny Lloyd i Courtland Mead, od samego początku był moim ulubieńcem. Szczególnie, w serialu, gdziem zagrał go Courtland. Zrobiła na mnie wrażenie jego gra aktorska, jak łatwo udało mu się "być" Danny`m.

Ważną rolę w serialu odegrała historia hotelu, którą Kubrick pominął. Budowała ona napięcie, pojawiały się retrospekcje, a postacie powoli zaczynały przybierać materialne postacie. Największe emocje (no dobrze, głównie przerażenie, nie będę ukrywała!) wywołała na mnie scena, w której Danny odwiedzał pokój 217. Mimo, że po obejrzeniu film odrobinę się spodziewałam, co tam spotka, to jednak w miniserialu było to bardziej przerażające.

Czy mogę polecić ową produkcję? Jeśli jesteście zagorzałymi fanami Kinga, oczywiście. Jeśli chcecie zobaczyć odrobinę inną (przyznajmy, nie różnią się jakoś diametralnie) wersję kultowego Lśnienia, również polecam. Jednak czy warto? Nie wiem. Osobiście nie żałuję, że zapoznałam się z tymi trzema godzinnymi odcinkami. Czy mogły one trwać krócej? Owszem, większość scen była zbyt długa, niepotrzebna. Mimo to, całość oglądałam z przyjemnością. Serial idealny na wolny wieczór.   

2 komentarze:

  1. Jeśli znajdę czas, może i obejrzę. Wspominasz o dobrej grze aktorskiej, a to coś, co na pewno mnie przekonuje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem absolutnie fanką Kinga. Oczywiście jeżeli chodzi o ekranizację, ale niestety książki do mnie nie przemawiają. ;(

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Szablon wykonany przez My pastel life