Eric-Emmanuel Schmitt — Trucicielka i inne opowiadania

środa, 24 kwietnia 2019


-To wojna?-zapytał
-Ależ nie, to nasze życie.
Wydaje mi się, że tego autora nie trzeba nikomu przedstawiać, prawda? Eric-Emmanuel Schmitt jest jednym z najpopularniejszych francuskich powieściopisarzy. Jestem pewna, że każdy, kto chociaż trochę interesuje się literaturą, kojarzy Oskara i Panią Różę lub Dziecko Noego. Jeszcze nigdy nie zawiodłam się na jakiejś jego książce, więc teraz z ogromną ekscytacją i radością sięgnęłam po Trucicielkę i inne opowiadania. Na początku myślałam, że będzie to jedna historia, dopiero gdy zaczęłam czytać okazało się, że jest to po prostu zbiór czterech różnych opowiadań. Jednak czy na pewno różnych?
Nie będę opowiadała o każdej historii z osobna, postaram się skupić na cechach, które je łączą. Bohaterami są kompletnie różne od siebie postacie. W Trucicielce występuje starsza kobieta, Marie, którą wszyscy uważają za tytułową trucicielkę. Powrót opowiada historię Grega, mężczyzny, pracującego na statku, pewnego dnia tracącego dziecko. Koncert "Pamięci anioła"  przedstawia Axla i Chrisa, którzy są kilkukrotnie porównywani do biblijnych Kaina i Abla, a w Elizejskiej miłości  poznajemy pierwszą damę Francji, Catherine i jej męża prezydenta. Już od początku widać, że owe postacie nie są ze sobą związane i raczej nie występowałyby w jednej historii, dlatego cztery opowiadania Schmitta są całkowicie inne i unikatowe, przy czym jednak kierują się ku temu samemu.

Z początku, gdy się zorientowałam, że nie jest to jedna ciągła fabuła, nie byłam zadowolona i miałam ochotę odłożyć książkę. W Internecie jest podany pełny tytuł, a tutaj widziałam tylko Trucicielkę. Zazwyczaj nie przepadam za krótkimi tekstami, bo zdecydowanie zbyt długo przyzwyczajam się do bohaterów. Dobrze więc wiedziałam, że nie będę miała czasu zrobić tego przy tak krótkich opowiadaniach. Dlaczego więc ją przeczytałam? Tak jak już wspominałam, nigdy nie zawiodłam się na owym autorze, także i tym razem dałam mu szansę. Czy tego żałuję? Zdecydowanie nie.

Jak się okazało, wszystkie opowiadania okazały się cudowne (nic dziwnego, w końcu to Schmitt). Najbardziej spodobała mi się Trucicelka, wpasowywała się w moje ulubione klimaty. Mimo to, nie górowała jakoś nad pozostałymi, które deptały jej po piętach i z każdą przeczytaną stroną robiły coraz lepsze wrażenie. Jedynym ich minusem, a jednocześnie plusem było to, że się kończyły. Chciałam się nacieszyć serwowaną opowieścią, ale zanim to zdążyłam zrobić, pojawiała się kolejna. Autor nie ciągnął fabuły w nieskończoność, co wychodzi mu na pozytywne, bo pokazywał wszystko co trzeba, w sposób prosty, a jednocześnie skłaniający do refleksji i zastanawiania się co dalej?

Elementem, który je łączy są przede wszystkim postawy ludzkie. Każda z postaci zmierzyła się ze złą sytuacją na swojej drodze życiowej. Przechodziły przez to różnie, w zasadzie tak jak żywi ludzie. Nasze reakcje również nie są przewidywalne i dla każdego indywidualne. Ważnym elementem, który przewijał się w historiach, mniej lub więcej, była religia. Często powoływano postać św. Rity, głównie patronki spraw beznadziejnych i trudnych, czyli takich, które spotykały właśnie naszych bohaterów. Schmitt porusza naprawdę ciężkie tematy, z którymi nie chciałaby się zmierzyć żadna osoba. Pokazuje jakie są konsekwencje błędów, co potrafi zrobić z nami obsesja, jak cienka granica jest między miłością i nienawiścią oraz jak nie zdajemy sobie sprawy z tego, co możemy stracić.

Uwielbiam to, jak autor kreuje swoich bohaterów, są tak idealni w byciu nieidealnymi. Postacie przedstawione w opowiadaniach są prawdziwe, każdą z nich moglibyśmy spotkać na ulicy. Nie chodzi mi o to, że codziennie spotykamy żony prezydentów czy seryjne morderczynie, ale bardziej o to, że spotykamy ludzi, którzy popełniają błędy i mają w sobie ukryty mrok.

Eric-Emmanuel Schmitt jak zawsze stworzył coś genialnego i wartego polecenia. Jego powieści są takie prawdziwe i refleksyjne, wiele nas uczą. Na pewno z przyjemnością, jeśli będę miała takowa okazję, zapoznam się z kolejną książką tego autora. Teraz mogę jedynie z całego serca polecić Trucicielkę i inne opowiadania.

4

Brittainy C.Cherry – Zawsze i wszędzie

środa, 17 kwietnia 2019


Łatwo oceniać z daleka. Fajnie spojrzeć na kogoś spoza twojego świata i stworzyć sobie założenia czy osądy wobec tej osoby. Kiedy dostrzegasz czyjeś wady, w jakiś sposób możesz usprawiedliwić swoje i stwierdzić, że są mniejsze niż innych. Ale gdy przyjrzysz się bliżej, kiedy naprawdę przypatrzysz się tej osobie, dostrzeżesz wiele podobieństw. Nadzieję. Miłość. Strach. Złość. Jak popatrzysz z bliższej perspektywy, zrozumiesz, że jesteśmy bardzo podobni. Wszyscy mamy czerwoną krew i nawet serce potwora może pęknąć. Musisz tylko pamiętać, by zmienić perspektywę.


Będąc z wami szczera, przeczytałam tę książkę jedynie ze względu na konkurs, w którym biorę udział. A przynajmniej próbuje. Zawsze i wszędzie Brittainy C.Cherry w normalnych okolicznościach nigdy nie znalazłaby się na mojej półce. Nie jestem fanką powieści romantycznych, zdecydowanie wolę fantasy, scifiction i kryminały. Byłam nastawiona, że na 100% nie uda mi się w tej książce znaleźć nic pozytywnego. Romansidła nie są dla mnie – mdli mnie od tych przesłodzonych historii, dlatego najpierw podrzuciłam książkę mojej mamie, żeby wybadała teren. Ku mojemu zaskoczeniu spodobała się, więc chcąc nie chcą i ja się za nią zabrałam. 

Każdego dnia modliłam się, żeby on znów mnie pokochał. Zostawił mnie dla innej, nie wiedziałam, jak sobie z tym poradzić, jak bez niego żyć. Chciałam jedynie, by do mnie wrócił. 
Ale pojawił się Jackson Emery. To miał być tylko letni romans. Zastrzyk pozytywnej energii dla pogruchotanego serca. Byliśmy dla siebie idealni, ponieważ oboje wiedzieliśmy, że nasz romans nie potrwa zbyt długo. Jackson nie wierzył w związki, a ja straciłam wiarę w miłość. Wszystko było dobrze, aż pewnej nocy moje serce zgubiło rytm. Nie spodziewałam się, że Jackson się zaśmieje, nakłoni mnie do zwierzeń, przegna mój smutek. Kiedy nasz wspólny czas dobiegł końca, moje serce nie potrafiło zapomnieć. Prosiłam o jeszcze jeden uśmiech, kolejny pocałunek, następny dotyk… Wznosiłam modły, by Jackson mógł być mój, nawet jeśli wiedziałam, że jego przeznaczeniem nie była miłość.
                                   [opis wydawnictwa]

Przyznam szczerze, że historia jest dość oklepana. Grzeczna dziewczyna i zły chłopak, niczym Piękna i Bestia, tylko, że to ona była księżniczką, a on – jak to lubili go nazywać mieszkańcy – zwykłym lumpem. Ot co zwykła historia miłosna i to dość przewidywalna. Fabuła zaskoczyła mnie jeden, jedyny raz pod prawie sam koniec. Reszta to powielane motywy jak w większości tego typu powieściach. Jednak za tym ogólnym, banalnym zarysem romantycznej historii dwóch osób kryje się coś więcej. Historia kobiety, która poroniła – nie raz, a kilka. Kobiety, która została zdradzona przez męża i najlepszą przyjaciółkę. Kobiety zniszczonej. A także historia mężczyzny zranionego przez życie. W jego duszy zamieszkał mrok, a serce dawno umarło. Mieszkańcy nazywali go potworem... A jemu to odpowiadało, sam kreował taki wizerunek. Odrzucony przez społeczeństwo. Jednym słowem – dupek. Ale czy na pewno? 

Było coś, co zauroczyło mnie w tej książce. Autorka w na pozór banalnej fabule, niesamowicie przekazała najważniejsze wartości – co sprawiło, że była mniej oklepana i  naprawdę miło mi się ją czytało (mimo, iż od tych ckliwych momentów, mnie mdliło), sprawiła, że książka na długo zostanie w mojej pamięci i stanie się dla mnie kopalnią cytatów. 

Autorka pokazuje nam, jak łatwo przychodzi nam ocenianie innych. Jak szybko stajemy się czyjąś marionetką i tracimy siebie. Jak ważne jest, żeby w świecie pełnym fałszu pozostać sobą i jak odnaleźć swoje prawdziwe oblicze. Jak często dostosowujemy się do innych, ponieważ boimy się postawić. Boimy się żyć pełnią życia. Ukrywamy ból przed innymi i zakładamy maskę, która jest dla nas wygodna. Jednak czasami maska spada... A my w końcu możemy ukazać, co naprawdę czujemy. I, że w każdym człowieku – nawet tym najpodlejszym – jest coś dobrego, tylko musimy spojrzeć na niego z innej perspektywy.

Oprócz tego, pokazuje jak duży wpływ ma na nas inny człowiek. Jak jedna osoba może obrócić całe dotychczasowe życie o 360 stopni. Często nie potrzeba nam zbędnych słów, aby nas pocieszyć... Wystarczy sama obecność. Pokazuje nam również, jak samotność i sam strach przed zostaniem samym może zmienić człowieka. 

Tematy, które poruszyła nie są łatwe do przedstawienia. Jednak Brittainy bardzo dobrze odzwierciedliła uczucia, które towarzyszyły bohaterom i niechętnie się przyznaje, ale były momenty, że w oczach miałam łzy. Zdrada, złamane serce, zazdrość, bezsilność, miłość, przyjaźń... Autorka wszystko pięknie pokazała. 

Co do samych postaci... Czytając powieść, wzbudzały w czytelniku różne emocje. Raz ich się nienawidziło, a za chwilę uwielbiało, żeby potem znowu ich znienawidzić. Grace – kobieta, która była marionetką w rękach innych – do chwili, aż odnalazła siebie. Pokazała, że można podnieść się z najgłębszego dna. Jackson – miejscowy potwór, bad boy, syn alkoholika – znienawidzony przez całe miasteczko. Od niego można nauczyć się najwięcej. Na jego przykładzie autorka pokazuje, jak nasze oceny, bez poznania historii danej osoby, mogą ranić innych. Josie – dziewczyna, która nie bała się być inna pośród tłumu fałszywych osób, postrzegała świat z innej perspektywy. Udowodniła, że prawdziwa przyjaźń istnieje. Judy – siostra Grace, wspaniała osóbka, pełna współczucia i zrozumienia. Jako jedyna z rodziny nie potępiała decyzji Grace, tylko ją wspierała. Każda z postaci uczyła nas czegoś innego, pokazywała, że wszyscy mamy swoje dwa oblicza i tylko od nas zależy, które pokażemy światu. 

Mieszkańcy Chester to tłum fałszywych osób, niby są życzliwi a plotkują o każdym za plecami. Nie interesuje ich co się dzieje poza ich społecznością. I niestety takich ludzi można spotkać w wielu małych miasteczkach w każdym kraju. Bardziej interesuje ich rozpowiadanie kłamstw na czyiś temat, niż to co naprawdę jest ważne. Ci z pozoru życzliwi i wierzący ludzie żerują niczym hieny na najmniejszych błędach. Są tacy, ponieważ również są zniszczeni, jak Grace – tylko lepiej to ukrywają. I bardzo dobrze to widać na przykładzie rodziców Grace. Przez prawie całą książę nienawidziłam matkę dziewczyny, była okropna – jednak autorka znowu tutaj pokazała, że jeśli spojrzymy na kogoś z innej perspektywy, może nas zaskoczyć. 

Czy poleciłabym tę książkę? Oczywiście, z całego serca. Mimo, iż jest to gatunek, po który sięgam raz w roku... Naprawdę pokochałam tą książkę i polecam ją serdecznie każdemu – wiele można z niej wyciągnąć wniosków. I na pewno wrócę do niej jeszcze kiedyś, żeby przypomnieć sobie, to czego się nauczyłam od autorki. 
2

A Series of Unfortunate Events

środa, 10 kwietnia 2019


Przyszedł na plażę, jakby nigdy nic, powiedział parę słów- i na zawsze odmienił ich życie.

 W ostatnim czasie miałam okazje przejrzeć Netflixa w poszukiwaniu ciekawych, nowych produkcji, które mogłabym obejrzeć i wciągnąć się w przedstawiony świat. Przeszukując, wertując, wpadłam na Serię Niefortunnych Zdarzeń, jednak w formie serialu, co mnie lekko zdziwiło. Pamiętam, że gdy byłam małym dzieckiem wraz z siostrą siadałyśmy i oglądałyśmy produkcję o takiej nazwie, lecz był to krótki film. Teraz wiem, ile rzeczy on ominął.

Kilka lat później, gdy moja biblioteka była już trochę pokaźna, moja polonistka
i bibliotekarka zamówiła kilka książek i niektóre wystawiła do sprzedania uczniom, którzy mogliby być zainteresowani. Wtedy ujrzałam jedną z kilku części serii, niestety, nie była to pierwsza część. Dorwałam Ogromne Okno, które w sadze znajdowało się gdzieś pośrodku. W ten sposób po wielu latach moja miłość do tej sagi obudziła się i przypomniałam sobie  ten tytuł.

Wracając do serialu, oglądając produkcję Netflixa, mimo, iż wciągnęłam się w historię Baudelaire'ów, to ta opowieść wydawała mi się zbyt... rozwlekła? Oczywiście to nawet lepiej, niż skrócona wersja filmu, ale nie mam niestety porównania do serii książek, żeby odwołać się co do długości.

Mimo swojej rozciągłości, serial dalej był interesujący.

Cała akcja rozpoczyna się od nieszczęśliwego pożaru willi Baudelaire'ów, w wyniku którego giną rodzice Wioletki, Klausa i Słoneczka. Nie dość, że sieroty muszą radzić sobie z niełaskawym losem, trafiając na bankiera, który próbuje im znaleźć dom (nieudolnie, ponieważ w sumie głównie robi to ze względu na swoje interesy), to jeszcze poluje na nich... Hm, ''wuj''? W każdym razie, baaardzo daleki krewny, który czyha na ich majątek.

Hrabia Olaf (Neil Patrick Harris), w sumie znienawidzony przeze mnie bohater, stary kawaler, ze swoją grupą aktorów z naprawdę kostiumami... Po prostu mwah! (Ironia zionie na kilometr). Aż mnie boli, jak zrobili niektórych bohaterów nieświadomych jego tożsamości, mimo tylko zmiany peruki. To bolało mocno. W każdym razie, przez trzy sezony Hrabia poluje na dzieci, chcąc zdobyć ich majątek najróżniejszymi sposobami. Nie obawia się nawet największych zbrodni.





Moi ulubieni bohaterowie? Zdecydowanie Słoneczko Baudelair (Presley Smith); kilkuletnia dziewczynka, wykreowana na osobę z dużym mózgiem, świetnymi pomysłami i bardzo przydatnymi ostrymi zębami... Pomińmy fakt, że tych zębów miała dwa. Poza tym- Klaus Baudelair (Louis Hynes), oczytany czternastolatek, który wie aż nadto o rzeczach, które normalnemu człowiekowi by się nie przydały. 

Pomijając Baudelair'ów- Moje serce skradły mocno trojaczki; Duncan, Quigley i Izadora Bagienni (Avi Lake i Dylan Kingwell). Byli bardzo podobni do głównych bohaterów, lecz jednocześnie tak odmienni, że nie dało się ich nie lubić.

Soundtrack to coś, co do tej pory gra mi momentami w głowie. Głównie na sprawdzianach z matematyki, gdy mam problem ze skupieniem się. Mimo, że nie mam zbytnio o czym napisać w tym akapicie, to piosenka That's not how the story goes będzie w moim serduszku zawsze. Utwory, które zostały umieszczone w tym serialu doskonale podkreślają powagę sytuacji, przerażenie bohaterów czy żarty wypowiedziane przez nich. 

Jednak nie mogę wymieniać samych plusów o tym serialu, bo byłoby to zbyt nudne, nieprawdaż? Mimo, iż tragedia, która ciągnęła się przez te wszystkie sezony, miała być podkreślona przez przyciemnioną kolorystykę, to prawie czarno-biały ekran mnie bolał.

Drugim i chyba ostatnim minusem, przynajmniej jak dla mnie, był motyw edukacyjny
w serialu. Nadawało to klimatu; owszem. Uczyło trudniejszych aforyzmów i słów? Oczywiście. Ale szlag mnie trafiał po prostu, gdy w scenariuszu znalazło się pół minuty, minuta, na wyjaśnienie znaczenia słowa wspólnik.

Podsumowując; myślę, że Seria Niefortunnych Zdarzeń to jeden z najlepszych seriali, jakie do tej pory widziałam, i jeden z tych, które pochłonęłam w rekordowej szybkości (Nie licząc 6 sezonów Dr House'a, które wciągnęłam w trzy tygodnie...). Urzekł mnie fabułą
i postaciami oraz soundtrackiem. I może chodzi tu o sentyment z dzieciństwa, lecz dalej myślę, że zostanie on w moim serduszku na zawsze.
 
1

Sarah Henning — Wiedźma Morska

środa, 3 kwietnia 2019



Widząc Morską wiedźmę w Zapowiedziach na stronie empiku wiedziałam, że muszę ją mieć. Cierpliwie czekałam na jej premierę i tak oto trafiła w końcu na moją półkę. Jestem wielką fanką fantastyki oraz historii związanych z czarownicami, więc wydawała się to powieść idealna dla mnie. Jednak muszę przyznać, że strasznie się rozczarowałam. Spodziewałam się po niej czegoś więcej.

Powieść jest o trójce przyjaciół: następcy tronu  Niku, dziewczynie obdarzonej magicznymi mocami  Evie oraz Annie, która utonęła. Evie musi ukrywać przed wszystkimi  nawet przed przyjaciółmi - swoje umiejętności. Osoby takie jak ona nie są mile widziane w Havnestadzie. Po śmierci przyjaciółki Evie była załamana, odizolowała się od świata. Udało jej się wyjść z tego stanu dzięki Nikowi, który po tej tragedii stał się jej bliższy. Nie wszyscy pochwalali ich relacje przez różnice w ich pochodzeniu, lecz im to nie przeszkadzało. Podobnie jak kuzynowi Nika  Ikerowi, który stara się o serce Evie... Jednak czy intencje księcia znanego z miłosnych podbojów są szczere?
Pewnego dnia Evie spotyka dziewczynę podobną do jej zmarłej przyjaciółki Anny... Ale czy na pewno martwej? 

Bardzo spodobał mi się pomysł na historię, jednak pojawia się tutaj wiele motywów, które niestety ją psują. Widać tu wiele nawiązań do bajek, w szczególności do Małej syrenki. Wygląd wiedźmy morskiej przypominający Urszulę, opisane życie Anny po "utonięciu" przypomina podwodne życie Arielki. Zabranie głosu młodej syrenie w zamian za nogi, aby mogła spotkać się ze swoim ukochanym księciem... Można powiedzieć, że jest to właśnie historia o tym jak "powstała" Urszula. Najbardziej boli mnie tutaj motyw baśniowego pocałunku prawdziwej miłości. Bardziej oklepanego motywu nie można już było dać... Nie czepiałabym się, gdyby właśnie taki cel miała autorka – pokazanie powstania czarnego charakteru – jednak nie znalazłam w książce o tym wzmianki. Jednak jeżeli zapomni się na chwilę o tych nawiązaniach... Jest to dobra książka (jednak momentami nudna), która mówi o przyjaźni, miłości, poświęceniu, a także zemście.

Oprócz ciekawego pomysłu, podobają mi się tutaj wtrącenia wydarzeń z przeszłości. Są bardzo dobrze wplecione w fabułę i wiele czytelnikowi wyjaśniają. Na plus także przemawia styl autorki, dzięki któremu książkę czytało mi się mimo wszystko przyjemnie. Nie była ciężka i nie męczyłam się z nią za długo.  

Bardzo zawiodła mnie "magia" w tej powieści. Liczyłam, że Henning wykaże się tutaj większą kreatywnością, finalnie okazała się jednym, wielkim rozczarowaniem. Wywołanie burzy? Wyczarowywanie sukienek? Błagam, litości... Już w niektórych bajkach dla dzieci jest to bardziej rozwinięte niż w tej książce.  

W większości poboczni bohaterowie są dla mnie pozbawieni sensu. Jedyną postacią, którą mogłabym wyróżnić, która chociaż trochę zasłużyła na odrobinę sympatii, była ciotka Hansa. Co do głównych postaci... Jak na początku lubiłam Evie czy Ikera, to z każdą kolejną stroną tej sympatii ubywało. Evie okazała się być strasznie naiwna i głupia, a Iker... Do niego to brak mi słów... Do Nika od początku do końca podchodziłam neutralnie, jak dla mnie nie wyróżniał się niczym od innych, a Anna... Jej się po prostu nie da lubić.

Jeżeli komuś podobają się nawiązania do starych bajek, to książka na 100% zwrócić jego uwagę w sposób pozytywny. Mi nie przypadła do gustu z tego względu, że spodziewałam się po niej czegoś innego... Nie bajkowej opowieści, tylko historii o prawdziwej, morskiej wiedźmie, siejącej spustoszenie na głębokich wodach, budząca postrach wśród marynarzy... A przede wszystkim oczekiwałam więcej magii, ciekawych zaklęć – nie takiej jak została tutaj przedstawiona. Gdyby autorka odeszła od Małej syrenki, dała się ponieść kreatywności i popracowała trochę nad charakterami postaci książka byłaby wspaniała.
1

Copyright © Szablon wykonany przez My pastel life