Val Emmich — Drogi Evanie Hansenie

środa, 27 marca 2019

 
 
Nie mogłabym mówić, że kocham musicale, jeśli nie zajęłabym się recenzją ostatnio dość popularnej pozycji, zainspirowanej broadwayowskim przedstawieniem pt. Dear Evan Hansen. Muszę przyznać, że wcześniej oczywiście słyszałam o owej sztuce, jednak nigdy nie miałam okazji usłyszeć pochodzących z niej utworów. Byłam zbyt zakochana w Hamiltonie, żeby zwrócić uwagę na coś innego. Uważam, że był to błąd.

Po przeczytaniu powieści Emmicha miałam ogromną ochotę włączyć wyszukiwarkę i odnaleźć cały soundtrack z musicalu i na pewno w najbliższym czasie to zrobię i zapewne będę go słuchała w kółko. Nie sądziłam, że owa książka tak bardzo mi się spodoba. Zamówiłam ją w tygodniu premiery, bo już kilka miesięcy wcześniej, widząc że ma ona pojawić się na polskim rynku byłam pewna, że ją przeczytam. Upewniłam się w tym przekonaniu, gdy na instagramie zaczęły pojawiać się pozytywne opinie. Nawet się nie wahałam przy zakupie (a powiem szczerze, że zazwyczaj nie jestem pewna, co chcę kupić i długo się zastanawiam).

Głównym bohaterem historii jest nastoletni Mark Evan Hansen, którego życie nie jest raczej ciekawym tematem na fabułę książki. Niby zwykły, samotny nastolatek, niczym nie wyróżniający się z tłumu. Evan pisze listy, których adresatem jest on sam. Pewnego dnia jeden z nich trafia do Connora, brata dziewczyny w której zakochany jest nasz protagonista. Jednak nie tutaj zaczynają się przygody chłopaka. Owa wiadomość zostaje znaleziona przy martwym ciele Connora i właśnie przez to ta dwójka zostaje uznana za najlepszych przyjaciół.

Tematy, które porusza powieść są bardzo mi bliskie, może właśnie dlatego spodobała mi się owa pozycja. Do tego uderza mnie moje podobieństwo do Evana. Chyba nigdy nie utożsamiałam się z żadnym bohaterem tak bardzo jak z nim. Problemy w rozmowach z obcymi, popełnianie głupich błędów bez myślenia o konsekwencjach, to po prostu cała ja. Naprawdę polubiłam wykreowane postacie, chociaż raczej niczym się nie wyróżniają. Może właśnie dlatego, że każdy z nas mógłby być jednym z nich?

Ogromny szacunek do twórców musicalu oraz autora książki za poruszanie tak ważnych kwestii, z którymi często ma problem współczesna młodzież. Mowa tu oczywiście o samobójstwie, depresji, samoakceptacji i zauważaniu problemów naszych bliskich. Pokazanie, że ważne jest wsparcie i zrozumienie drugiego człowieka. W momencie gdy widzimy na szkolnym korytarzu smutnego i samotnego rówieśnika, nie zbawi nas kilka minut na zatrzymanie się i chociaż krótkie przywitanie, zapytanie o miniony weekend. 

Drogi Evanie Hansenie jest obowiązkowym tytułem dla nastolatków, a przede wszystkim dla rodziców, aby łatwiej byłoby im zrozumieć co każdego dnia musi przeżywać ich dziecko w takim miejscu jak np. szkoła, że nie zawsze wszystko jest okej, jak nam się wydaje na pierwszy rzut oka. Ludzie potrafią nosić maski, są aktorami, jedni lepszymi, drudzy gorszymi. Jednak każdy za wszelką cenę stara się ukrywać swoje negatywne emocje, nie chce być odróżniany od reszty. Ważne jest bycie dostrzeganym szczególnie przez rodzinę i przyjaciół, bo nawet największy introwertyk potrzebuje takiej chwili. Na pewno jeszcze wrócę do owej historii, czy to w wersji papierowej, czy musicalowej.   

1

Bird Box

środa, 20 marca 2019






''Something is out there . . . Something terrifying that must not be seen.''

  Jest wiele filmów, które wywarły na mnie dobre, lub fantastyczne wrażenie. Jednak jak dotąd, żaden z nich nawet w małym stopniu nie zrównał się z niedawno obejrzaną przeze mnie nową produkcją Netflix'a Bird Box, lub jak kto woli Nie otwieraj oczu. 

  Produkcja ta, to film sensacyjny, przedstawiający wydarzenia w świecie post-apokaliptycznym. Została wyreżyserowana przez Susanne Bier. (Swoją drogą, nigdy nie zwracałam jakoś uwagi na reżyserów produkcji, które oglądałam.) Scenariusz entuzjastycznie przyjęli widzowie na całym świecie, co jakoś mnie nie dziwi. Opowiada o ciekawej historii, więc czemu miałby nie przyciągnąć do siebie sporej grupy fanów?

  Nominowana Oscarem i Nagrodą Złotego Globu dla najlepszej aktorki w dramacie Sandra Bullock wcieliła się w rolę Malorie Hayes, kobiety, która przez pewną część filmu jest przedstawiona jako osoba z przeszłości, z początków apokalipsy, a w drugiej próbuje przetrwać podróż przez las i rzekę wraz z dwójką dzieci do bezpiecznego miejsca.

  Skoro już przeszliśmy do fabuły. Świat zmierza ku zagładzie. W zasadzie większość ludzkości dawno zginęła nie wiedząc, jak bronić się przed kreaturami zmuszającymi do popełniania samobójstw, swoją drogą, ciekawe, jakby wyglądała taka istota, myślę, że nieprzyjemnie, ale chciałabym się w sumie przekonać. Malorie została uratowana przez pewną kobietę tylko z powodu ciąży. Próbując przeżyć, kilkoro ludzi barykaduje się w domu homoseksualnego małżeństwa. W pewnym momencie pozwalają dołączyć do siebie kolejnej ciężarnej, co w sumie może być ich największym błędem podczas całej apokalipsy.

  Lecz ilu z tej grupy przeżyło?

  Po kilku latach Malorie stara się przebyć rzekę i lasy, by dotrzeć do podobno bezpiecznego miejsca. Cała wyprawa jest robiona dosłownie na ślepo. Cała trójka ma opaski na oczach, które starają się im ograniczyć widok tych kreatur. Oczywiście zabiera ze sobą dzieci, które aż do tej pory nie mają nadanych imion. Nazywani są po prostu Chłopcem i Dziewczynką.


  Sam klimat filmu jest... ciekawy. Czasem trzyma nas w napięciu, a czasem po prostu podaje nam dalszą część na tacy. Jedyne, co mam do zarzucenia tej produkcji to skakanie po czasach wydarzeń. Naprawdę trudno było połapać się kto, z kim, kiedy i jak.

  Według mnie, siła duchowa i psychika Malorie oraz odwaga dzieci nie jest spotykaną cechą u ludzi na co dzień. Wiele osób poświęca się i są gotowi oddać życie dla ledwo znanych osób. Film pokazuje trudności jakie mogłyby nam doskwierać przy tego typu apokalipsie. Zbierałam się naprawdę długi czas do obejrzenia go, ale jedynie przez brak Netflixa. Jednak nie żałuję, że obejrzałam ową produkcję, mimo ponad dwóch godzin trwania.
0

The Order

środa, 13 marca 2019


"Long is the road, short is the life"


Znacie owe uczucie, gdy siadacie sobie w sobotni dzień przed ekranem komputera i zastanawiacie się Co by tu obejrzeć? Właśnie taki problem miałam w ten weekend. Przeglądałam wszystkie seriale, które aktualnie oglądam, jednak na żaden z nich nie miałam ochoty. Potrzebowałam nowości, czegoś co mnie zaintryguje i będę mogła skończyć to w przeciągu jednego dnia. Padło na The Order. Przyznam szczerze, że wiele po nim nie oczekiwałam, miał jedynie dziesięć odcinków i miałam nadzieję, że po prostu wciągnie mnie na jeden dzień, a potem o nim zapomnę. Jednak muszę przyznać, produkcja Netflixa bardzo mnie zaskoczyła. Pozytywnie czy negatywnie?

Tak jak wspomniałam, serial został wypuszczony na platformie Netflix, kilka dni temu, bowiem siódmego marca. Wcześniej widziałam zwiastun, dodałam więc produkcję do swojej listy lektur, ale nie sądziłam że szybko ją zobaczę. Nie oszukujmy się, moja "biblioteczka" jest napchana filmami i serialami, a czas na oglądanie...cóż, dwa razy mniejszy. Zachęciło mnie przede wszystkim wpisanie tej pozycji w kategorię horror (chociaż muszę stwierdzić, ani trochę go nie przypomina) oraz fantastyczne elementy, które daje nam zwiastun. 

Głównym bohaterem serialu jest Jack Morton (Jake Manley), który właśnie wkracza w dorosłe życie i dostaje się na wymarzoną uczelnię. Jednak jego celem nie jest nauka. Pragnie dostać się do tajnego bractwa Błękitnej Róży. Szybko dowiadujemy się, że robi to, aby zemścić się na ojcu, który jest wysoko postawionym magiem w owym stowarzyszeniu. Jednak nie jest to tak proste, jak się wydaje. W życiu Jacka pojawia się inna organizacja, z którą chłopak się związuje. Po czyjej więc być stronie? Mrocznych magów i pięknej Alyssy (Sarah Grey)? Czy walczących ze złem Rycerzy?

Trzeba przyznać, że motyw serialu nie jest niczym nowym. W większości fantastycznych pozycji można odnaleźć postacie wilkołaków i czarodziei. Tak samo tajne stowarzyszenia dla zjadaczy tego typu gatunków nie są zaskoczeniem. Podsumowując, fabuła nie wywarła na mnie efektu wow. Każdy moment można przewidzieć, brak zwrotów akcji, a jeśli już coś zaczyna się dziać, zdecydowanie zbyt szybko się kończy. 

Jednak serial starają się ratować bohaterowie. Nie wszystkim to oczywiście wychodzi. Przeciętny, czasem wykazujący się odrobiną inteligencji, a czasem głupoty Jack i denerwującą Alyssa, której nie potrafiłam w niektórych odcinkach znieść. Miałam nadzieję, że uda mi się polubić owe postacie, w końcu są pierwszoplanowymi charakterami, ale niestety. Jak Jack powoli mnie do siebie przekonywał, do Alyssy poczułam sympatię może w jednym odcinku. Moim zdaniem, całość uratowały wilkołaki, które pokochałam. Szczególnie Hamisha (Thomas Elms), który skradł moje serce pewnego rodzaju odmiennością i taką...elegancją? Pod koniec sezonu polubiłam również Lilith (Devery Jacobs), silną, kobiecą postać, która nie chciała nigdy pozostawać w tyle i stawiała się na równi z pozostałymi członkami stowarzyszenia, do którego należała. Liczę na to, że owa dwójka w drugiem sezonie będzie pojawiała się częściej na ekranach. Wspomniałabym o jeszcze jednym wilkołaku, jednak wydaje mi się, że to byłby już spojler (a staram się w nich ograniczać!), więc powiem jedynie że jego postać lubiłam od początku do końca. W skrócie...#TeamWerewolf!

Mam mieszane uczucia co do całokształtu. Z jednej strony muszę przyznać, że wciągnęłam się w historię i pochłonęłam dziesięć odcinków jednego dnia, a z drugiej? To nie było nic niezwykłego. Na pewno obejrzę drugi sezon dzięki finałowi, który jako jedyny mnie zaskoczył (i przy okazji jeszcze bardziej zniechęcił do pewnej postaci). 

Czy bym poleciła ową produkcję każdemu? Sądzę, że nie. The Oder jest serialem typowo dla nastolatków. Oczywiście, może się spodobać nie tylko młodzieży, mamy różne gusta. Na pewno nie należy skreślać go od pierwszego odcinka, warto przemęczyć kilka części, żeby się zorientować w klimacie i akcji, którą serwuje nam owa produkcja. Ja osobiście czekam na drugi sezon, może nie z niecierpliwością, jednak będę oczekiwała na potwierdzenie kolejnych części.
0

Jennifer L. Armentrout — Dwa Światy

środa, 6 marca 2019


Widzisz, istnieje różnica między miłością a potrzebą. Czasami to, co czujesz, jest nagłe, dziwne, bezsensowne. – Wyprostowała się nieco. – Dwie osoby zobaczą się w pomieszczeniu lub przelotnie dotkną i ich dusze się rozpoznają. Nie trzeba im czasu. Dusze zawsze wiedzą...


Muszę przyznać, że gdy przeglądałam na stronie empiku książki nie byłam zdecydowana na ten tytuł – opis nie zachęcił mnie aż tak bardzo. Nigdy wcześniej nie miałam okazji osobiście zapoznać się z twórczością Jennifer L. Armentrout, ale wiele o niej słyszałam. W szczególności o serii Lux, o której mówiono jedynie pozytywne opinie. Jednak zdecydowałam się na zakupienie tej powieści, ze względu na jedno zdanie napisane na samej górze – Ta historia przypomniała mi powieść Cassandry Clare! ~ Ashwood. Jako, że jestem wielką fanką owej autorki te słowa sprawił, że dodałam książkę do koszyka – i nie żałuje. 

Hematoi – zrodzeni ze związków bogów z śmiertelnikami, władają żywiołami, zajmują najwyższe stanowiska. Wśród nich próbuje odnaleźć swoje miejsce siedemnastoletnia Alexandria, która jest jedynie półkrwistą... Ale czy na pewno? Osoby, pokroju dziewczyny mają dwa wyjścia: mogą zostać protektorami i polować na daimony – potwory żywiące się eterem – bądź sługami czystokrwistych. Alex za wszelką cenę chce podążać pierwszą ścieżką. W wieku czternastu lat jej matka z nieznanych powodów zabiera ją ze szkoły Przymierza i ukrywa pośród śmiertelników. Po trzech latach półkrwista po serii niefortunnych zdarzeń powraca. Jednak czy będzie miała szansę zostać protektorem? Czy przez decyzje matki zostanie skazana na usługiwanie innym Hematoi? W dążeniu do celu pomaga jej jeden z najlepszych tropicieli daimonów – Aiden, którego Alex zaczyna darzyć pewnym uczuciem. Niestety nie wszystko jest takie proste – związki pomiędzy czystrokrwistymi a tymi półkrwi są kategorycznie zabronione. Jednak to nie jest największy problem dziewczyny. 

Przyznam szczerze, że książka pozytywnie mnie zaskoczyła. Założyłam z góry, że będzie jak większość powieści tego typu... A jednak się myliłam. Fabuła jest bardzo wciągająca i pełna niespodzianek – chociaż w pewnym momencie można było się domyślić biegu wydarzeń. Jednak nie zepsuło to klimatu książki, ponieważ mimo to autorka nie zdradza aż tak dużo i losy dziewczyny wciąż pozostają niewiadome. Momentami pojawia się wrażenie, że gdzieś już to było, ale nie trwa to długo. Bardzo spodobało mi się koniec książki – jest zakończeniem pewnego rozdziału w życiu Alex i nie sugeruje nam dalszych wydarzeń, co zwiększa tylko ciekawość. Pozycja napisana jest prostym stylem, dzięki czemu bardzo przyjemnie się czyta – ja pochłonęłam ją w ciągu dwóch dni. 

Źle też oceniłam główną bohaterkę. Po opisie spodziewałam się niewyżytej nastolatki, która ciągle ugania się za Aidenem. Jednak Alexa okazała się być całkowitym przeciwieństwem i pokochałam tą postać całym serduszkiem. Nie jest jak zwyczajnie to bywa nieśmiałą, niezdarną i słabą dziewczyną. Jest odważna, inteligenta, pewna siebie, przede wszystkim silna psychicznie, nie jedna osoba po takich przeżyciach po prostu by się załamała i chyba za to najbardziej ją polubiłam, że po mimu tylu przeciwności nie poddała się. Oczywiście ma też wiele wad tj. nie kontroluje swojego gniewu, działa impulsywnie i bywa lekkomyślna, ale to dodaje jej tylko pewnego uroku. Cieszę się, że autorka nie zrobiła z niej idealnej dziewczynki, której zawsze wszystko wychodzi. 

Reszta postaci również okazała się naprawdę świetna i chyba oprócz Cody'iego nie ma postaci, których chociaż trochę nie polubiłam. Podoba mi się że Aiden nie gardzi półkrwistymi jak pozostali, jest rozważny, cierpliwy, jednak nie potrafi się bawić przez co wydaje się poważny – ale biorąc pod uwagę jego historię ma to jak najbardziej sens. Często udziela Alex świetnych rad i jest przy niej, gdy tego potrzebuje. Moje serce skradł również Caleb – przyjaciel Alexandrii, tak jak ona jest półkrwi. Zawsze był przy dziewczynie, wspierał gdy inni byli negatywnie nastawieni do niej, a w najtrudniejszej chwili nie zostawił jej, poszedł za nią wiedząc, że może nie wyjść z tego cało. No i na końcu Seth – wyjątkowy pod pewnymi względami, powiązany w pewny sposób z tajemnicą ukrywaną przed Alex. Na początku wydawał się zbyt pewny siebie i zarozumiały, a momentami wręcz arogancki. Jednak pod koniec gdy przyszedł porozmawiać z dziewczyną, okazał się naprawdę świetnym bohaterem. 

Autorka trafiła idealne w moje upodobania tą książką. Mogę śmiało powiedzieć, że dodaje ją do listy ulubionych twórców. Zapewne w przyszłości wrócę do niej jeszcze wiele razy. Dwa Światy mogę polecić z całego serduszka – i czuję, że fanom Cassandry Clare ta pozycja również przypadnie do gustu. Pozostaje teraz jedynie cierpliwie czekać na kolejne części przygód Alex. 

1

Copyright © Szablon wykonany przez My pastel life