Teri Terry – Zresetowana

środa, 30 stycznia 2019



Nie chcę wiedzieć, ale szepty przeszłości rozbrzmiewają echem w mojej głowie. Nie umilkną. 

 Niedawno podczas przeczesywania półek w empiku trafiłam na książkę Zresetowana Teri Terry. Do kupna zachęcił mnie – mimo, że był dość krótki – opis z tyłu. Nigdy wcześniej nie miałam styczności ani z autorką, ani z wydawnictwem. I przyznam, że co do tej powieści mam mieszane uczucia...


 Książka opowiada o szesnastoletniej Kyli, która została zresetowana. Owemu zabiegowi poddać się mogą jedynie młode osoby, które mają przeszłość kryminalną. Ich wspomnienia, wszystko czego się w życiu nauczyli... To wszystko znika. Budzą się z czystą kartą. Nowe życie, tożsamość, rodzina. Otrzymują drugą szansę, od tej pory muszą żyć na zasadach wytyczonych przez władzę. Ich poczynania kontroluje urządzenie - Levo, które muszą nosić na nadgarstku... Jednak Kyla jest inna od wszystkich zresetowanych. Dziewczyna stopniowo odzyskuje wspomnienia  co sprowadza na nią jedynie kłopoty.


 Akcja toczy się w przyszłości   może nie tak odległej, ale jednak. Mimo wszystko spodziewałam czegoś więcej niż jedynie częste ataki terrorystów, maszyny do czyszczenia pamięci i urządzenia kontrolującego zresetowanych. Autorzy opisując lata, które dopiero nadejdą mogą popisać się wyobraźnią. Trochę więcej kreatywności na pewno by nie zaszkodziło. Nie podoba mi się też pomysł z całkowitym resetem. Wymazanie wspomnień? Okej – ale to, że  nie pamiętają jak się chodzi, mówi... Stają się od nowa dziećmi. Nie przemawia to do mnie, to jak taka gorsza amnezja.


 Terry mogła też lepiej rozegrać wątek miłosny Bena i Kyli, ponieważ jak dla mnie jest dość... Płytki? Ubogi? Chyba te określenia pasują tu najlepiej. Zrozumiałabym, gdyby nie byłby istotny dla fabuły... Jednak ma wpływ na Kyle i to spory, dlatego powierzchowne potraktowanie tej części nie wyszło autorce na dobre. Moim zdaniem nie ma tutaj wyraźnie określonego momentu, kiedy u Kyli zauroczenie przeszło w prawdziwą miłość i czasami ciężko było mi się połapać w jej uczuciach. Nie wspominając już, że Kyla była zainteresowana Benem od pierwszego ich spotkania. Gdyby autorka trochę bardziej urozmaiciła ich znajomość jakimiś ciekawszymi akcjami... Niestety ich wspólne bieganie i rozmowy na zakazane tematy mi nie wystarczają (serio, biegają więcej niż ja przez całe swoje życie).


 Pierwsze rozdziały czytałam z przyjemnością  jednak im dalej, tym ciężej było mi ją skończyć. Z każdą stroną miałam wrażenie, że "już gdzieś to widziałam". Sam pomysł na historię może i jest intrygujący  jak dla mnie momentami bywa zbyt przewidywalna i nie ma efektu "wow", którego oczekiwałam, a zakończenie... Rozumiem, że autorka kończąc w takim momencie chciała zachęcić czytelnika do sięgnięcia po kolejny tom, jednak mogła to lepiej rozegrać. Gdyby nie to najprawdopodobniej pochłonęłabym tą książkę jednego dnia.

Na plus na pewno przemawia styl pisania autorki  prosty i lekki - idealny dla książek młodzieżowych. 

 Również mieszane uczucia mam co do postaci... Podoba mi się, że nie od razu dostajemy wszystkie informacje o niektórych postaciach  są ujawniane z czasem. Jednak momentami mam dość bohaterów tej książki. Kyla czasami wydaje się, aż zbyt idealna, a reszta osób wydają się strasznie nijaka, bez wyraźnego charakteru  gdybym ktoś mi kazał opisać bohaterów miałabym z tym spory problem. Szczególnie jeśli chodzi o Zresetowanych - wszyscy wydają się tacy sami. Bardzo mnie boli, że Ben zalicza się do tej grupy... Jako postać, która odgrywa dość ważną rolę, powinna mieć bardziej zarysowany charakter.


 Gdyby autorka lepiej dopracowała fabułę, książka byłaby naprawdę rewelacyjna. Czy poleciłabym ją? Szczerze? Nie wiem... Często gdy jakaś książka mnie wciągnie, myślę tylko o tym, kiedy wrócę do domu i będę mogła się za nią zabrać... Niestety nie mogę powiedzieć tego o tej powieści. Niewykorzystany pomysł strasznie mnie tutaj boli... Jednak na nudny wieczór jako zapychacz czasu może by się nadała. Dla mnie ta książka zalicza się do tych co raz przeczytam, a potem będzie się kurzyć zapomniana na półce i prawdopodobnie nigdy do niej już nie wrócę. Być może kolejne tomy dadzą radę uratować tą historię... Ale o tym dopiero się przekonam. Nie skreślam jej ostatecznie.



0

Glee

środa, 23 stycznia 2019


Bycie częścią czegoś wyjątkowego czyni cię wyjątkowym.

Od samego początku wiedziałam, że Glee będzie pierwszym serialem, o którym napiszę. Chciałam zacząć od czegoś, co będę mogła polecić całym sercem. Jak ja trafiłam na ową produkcję? Całkowicie przypadkiem, nie miałam pojęcia o czym opowiada. W tamtym czasie miałam ochotę obejrzeć historię młodych ludzi, zwykłe problemy nastolatków, pierwsze miłości i zawierane przez nich przyjaźnie. Glee było trafem w dziesiątkę. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten serial jest związany przede wszystkim z muzyką. To zdecydowanie spotęgowało moją miłość do owej produkcji.

Twórcami są Ryan Murphy, Brad Falchuk oraz Ian Brennan. Serial był emitowany przez stację Fox od 19 maja 2009 do 20 marca 2015. Zawiera aż 121 odcinków, które podzielono na 6 serii. Produkcja otrzymała wiele nagród, moim zdaniem oczywiście zasłużonych. 4 Złote Globy, 5 Satelite Awards, 1 SAG oraz 6 wygranych na 31 nominacji do Emmy. Jednak to nie jest najważniejsze w recenzji, skupmy się na tym, o czym opowiada serial i co o nim myślę.

Większość akcji dzieje się w fikcyjnym liceum Williama McKinleya w Limie w stanie Ohio. Nauczyciel hiszpańskiego, Will Schuester (Matthew Morrison) postanawia przywrócić do życia szkolny chór, do którego należał, gdy uczył się w owej szkole. Na samym początku jego zespół składa się z kilku członków i nie cieszy się pozytywnym odbiorem. Niezbyt inteligentny futbolista (Cory Monteith), żydówka wychowana przez dwóch ojców (Lea Michele), chłopak na wózku inwalidzkim (Kevin McHale), czarnoskóra diva (Amber Riley), utalentowany homoseksualista (Chris Colfer) oraz Azjatka w pierwszym sezonie ubierająca się na gotkę (Jenna Ushkowitz). Z czasem do klubu trafia coraz więcej członków, a cały serial kręci się wokół życia nastoletnich bohaterów, nawet po tym, jak ukończyli szkołę.

Muzyka. Główny motyw produkcji. Całkowicie różne gatunki, każdy znajdzie coś dla siebie. Disco, pop, rock, gospel. W większości są to covery innych wykonawców, od starszych artystów i zespołów (Aretha Franklin, Amy Winehouse, Queen, Journey) po tych, których zna większość (Katy Perry, Rihanna, P!nk, One Direction). W owej produkcji możemy usłyszeć również piosenki autorskie, stworzone na potrzebny serialu (Only Child, Loser Like Me, Pretending). Jednak na uwagę zasługują przede wszystkim utwory musicalowe. Filmami muzycznymi, do których znajdziemy nawiązanie w Glee są m.in.: Grease, Funny Girl, Chicago, Rocky Horror Picture Show. Dzięki tej produkcji moja miłość do teatru i starszej muzyki zdecydowanie się pogłębiła. Chciałabym wymienić kilka utworów, które moim zdaniem zasługują na wyróżnienie, ale obawiam się, że nie jest to możliwe, gdyż jest ich za dużo. Chyba największy sentyment będę miała do Don`t Stopping Belive, Girls Just Wanna Have Fun oraz Make You Feel My Love. Oczywiście, nie są to jedyne piosenki, które zapadły mi w pamięć, ale przy nich za każdym razem mam łzy w oczach (jak przez większość serialu, no cóż, łatwo mnie wzruszyć).

Warto również wspomnieć o bohaterach. Czy da się mieć ulubionego? Zapewne tak, chociaż ja polubiłam zbyt wiele postaci, aby wybrać jedną. Za Finnem na początku nie przepadałam. Jednak po pierwszym sezonie zdecydowanie skradł moje serce. Sposób w jaki traktował swoich przyjaciół, jak był im oddany oraz robił wszystko, aby czuli się ważni. Kurt i Blaine (Darren Criss), idealne połączenie, nie da się ich nie uwielbiać. Czy razem, czy osobno. Rachel, kompletnie wkurzająca postać. Jednak po czasie zaczęłam się z nią utożsamiać i nie umiałam jej nie pokochać. To jak dążyła do celu, miała ogromne ambicje i wiarę w siebie sprawiało, że chciałam być dokładnie taka jak ona. W skrócie, każdego członka klubu bardziej lub mniej, darzyłam sympatią. 

Utwory muzyczne nie były jedynym motywem, który zwrócił moją uwagę. Tematy, które poruszano w serialu dawały wiele do myślenia. Niektórzy mogą powiedzieć, że to "głupi serial o głupich nastolatkach". Nic bardziej mylnego. Dzięki tej produkcji nauczyłam się bardzo wiele, szczególnie w sprawach tolerancji. Wywoływał dyskusje na tematy rasizmu, homofobii, stereotypów i stosunków rodzinnych. Pokazywał, jak akceptować siebie i innych, jak swoimi czynami możemy skrzywdzić ludzi (Born This Way, Cough Syrup, Landslide, Perfect). Wiele piosenek było uwielbieniem dla nieżyjących twórców, pokazaniem, że takich legend nie można zapomnieć i zawsze będą wpisywały się w nasz świat, historię muzyki (Black Or White, I Have Nothing). Najbardziej wzruszającym odcinkiem jest Quarterback, czyli epizod poświęcony aktorowi, który grał postać Finna. Cory zmarł w trakcie trwania serialu, a ta część była hołdem złożonym przez jego przyjaciół i twórców serialu.

Zdecydowanie polecam ten serial każdemu. Dzieciom, nastolatkom, starszym. Uważam, że każdy odnajdzie w nim coś dla siebie. Jestem pewna, że jeszcze wrócę do tej produkcji, bo nawet teraz mi jej brakuje, obejrzałam ją kilka miesięcy temu, a do dzisiaj słucham swoich ulubionych utworów. Nie czuję, aby kiedykolwiek mi się to znudziło, wręcz wiem, że jest to niemożliwe. Z czystym sumieniem i ręką na sercu mogę zaproponować wam owy serial na wolne wieczory z rodziną, przyjaciółmi, czy samemu. Tak jak stwierdził Darren Criss, pamięć o serialu przetrwa lata dzięki kolejnym pokoleniom. Jest ponadczasowy.


1

J.D. Horn – Wiedźmy z Savannah. Tom 1. Ród.

środa, 16 stycznia 2019

 

         
Kłamstwo jest całkiem proste. To prawda jest taka skomplikowana. Jest jak cebula, zawsze znajdziesz kolejną warstwę, jeśli będziesz obierać dalej.

Dość dawno na moją świętą półeczkę dołączyła powieść Wiedźmy z Savannah, lecz dopiero niedawno zabrałam się do jej poważniejszego przeczytania. Jako najmłodszą z całej trójki powinno mnie ciągnąć do takiego typu książek, lecz byłam do niej specyficznie nastawiona, gdy ją dostałam.
Nigdy wcześniej o niej nie słyszałam. Nie widziałam żadnych większych wypowiedzi na temat owej pozycji. Tak samo nigdy nie natknęłam się na żadną wzmiankę o autorze, mimo mojego sporego doświadczenia z książkami fantasy. Kolejna powieść tego typu, wydana dla nastolatek. Od razu na start w mojej głowie pojawiło się nawiązanie do zadawanego często pytania Kolejna opowieść o dziewczynie, która odkryła w sobie magiczne moce? Kolejna zakochana w jakimś chłopaku, który jest niezwykły i tajemniczy?

Otóż któregoś dnia przysiadłam się do niej, gdy nie miałam ważniejszych rzeczy do roboty. Pierwsze kilka stron przychodziło mi naprawdę ciężko, męczyłam się nad ich przeczytaniem. Dopiero akcja wciągnęła mnie przy czwartym rozdziale. Wydarzenia się rozwinęły, tworząc pasmo zagadek, które ciągnęły czytelnika do doczytania kolejnej strony, która zawsze miała być ostatnią na dzisiaj. 

Cała książka skupia się przede wszystkim na losach jednej z sióstr bliźniaczek, członkiń najpotężniejszego rodu wiedźm Taylorów, który od wieków strzeże granicy między światem ludzi a demonów. Mercy jako jedyna z rodziny urodziła się bez śladu jakiejkolwiek magii. Jej siostra, Maisie, od małego była szkolona by przejąć rolę strażnika granicy. 

Mercy z własnej woli wplątała się w tak zwany trójkąt miłosny. Ma przy sobie chłopaka, który jest w nią zapatrzony, ale i tak kłóci się sama ze sobą, bo pociąga ją narzeczony własnej siostry.

Gdy ginie strażniczka granicy, babka bliźniaczek, w domu Taylorów odbywa się zjazd rodzin, by wybrać następny ród do przejęcia owego zadania. Gdy bliźniaczki decydują, że chcą wziąć udział w losowaniu, przez które jedna z nich prawdopodobnie zostanie strażnikiem, wszystko się komplikuje. Razem wkładają dłonie do worka, łapiąc dwa osobne fragmenty. Jak się okazuje, jedna z nich zostaje wybrana.

Podczas czytania tej książki nie miałam szczerze mówiąc pojęcia, skąd ta cała fascynacja w wypowiedziach odnośnie niej. Bohaterowie mało oryginalni, a wydarzenia... Mam wrażenie, jakby były spisane w jakimś notatniku wraz z nagłówkiem Co najbardziej będzie interesowało nastolatki. Jedyna postać, jaka mnie naprawdę zainteresowała był to Oliver, wujek głównej bohaterki, którego polubiłam przede wszystkim za jego świetne rady. Nie chcę wspominać o przeskakiwaniu po wątkach, które najwyraźniej autor sobie upodobał. Tak samo o rozegraniu fabuły  koniec książki bardzo mnie zawiódł. Treść oparta w większości na dialogach, przez które czytelnikowi bardzo ciężko jest się połapać... Głównie rzecz biorąc  może i po następne tomy bym sięgnęła, ale na pewno nie w pierwszej kolejności, czytałam lepsze dzieła w owej tematyce. Nie czuję klimatu tej książki, fabuły ani nie potrafię wczuć się w postacie.

Może historia ma potencjał, ale jak dla mnie na razie wykonanie fatalne. Będę musiała zabrać się za kolejne tomy, by ocenić całokształt.

1

Jenny Blackhurst – Czarownice nie płoną

środa, 9 stycznia 2019



Nie wierzę, że biologia wyznacza to, kim jesteśmy. Jesteśmy owocem kultury, nie natury.

 Będąc szczerą, książka Czarownice nie płoną nigdy nie pojawiłaby się na mojej półce, gdyby nie promocje w Empiku. Przyznaję się, jestem jedną z tych osób, które nie potrafią przejść obojętnie obok wyprzedaży, szczególnie jeśli dotyczą one książek. Pech (a może jednak szczęście?) chciał, że tyczyły się gatunków, za którymi nie przepadam. Kryminały i thrillery. Jednak ja, jak to ja, nie potrafiłam odpuścić. Tak oto wypatrzyłam historię Jenny Blackhurst oraz kilka innych pozycji.

Oczywiście, słyszałam wcześniej o owej autorce, kilka razy miałam w koszyku Zanim pozwolę Ci wejść, jednak zawsze coś mnie powstrzymywało przed kupnem. Dopiero skusiłam się na Czarownice nie płoną i szczerze? Nie żałuję i z ogromną przyjemnością sięgnę w przyszłości po inne książki pani Blackhurst.  

Na samym początku poznajemy jedenastoletnią Ellie Atkinson. Dziewczynka w pożarze straciła całą rodzinę. Co musiało czuć dziecko, któremu odebrano najważniejsze osoby w życiu? Zapewne było to dla Ellie niezmiernie trudne i nic dziwnego, że potrzebowała pomocy. Nie otrzymała jej w odpowiedni sposób, dlatego stała się cichą, tajemniczą i w niektórych momentach przerażającą postacią. Owe cechy pozwalały wierzyć innym, że była ona odpowiedzialna za śmierć swoich bliskich. W szkole wyśmiewano się z niej, dokuczano oraz nazywano czarownicą. Ellie miała jedynie jedenaście lat, więc uwierzyła we wszystkie zarzuty, które przypisywali jej miejscowi. Jedyne wsparcie miała w przybranej siostrze, Mary. 

Oparcie w drugiej osobie jest dość ważne w takich sytuacjach. Czy aż tak trudno jest wyciągnąć pomocną dłoń do człowieka, który tego potrzebuje? Narusza to naszą dumę? Sądzę, że nie. Jest to jeden z wątków, dzięki któremu historia całkowicie mnie poruszyła i gdybym mogła, sama pomogłabym tej dziewczynce. Relacje Mary i Ellie są typowo przyjacielskie, wręcz w niektórych momentach wyglądają jak bliska rodzina. Właśnie dlatego od samego początku polubiłam postać przybranej siostry, która zawsze stała murem za Ellie.

Druga bohaterka książki Imogen Reid, wraca do rodzinnego miasta wraz ze swoim mężem. Powrót do domu, w którym się wychowała jest dla niej trudny, ze względu na stosunki jakie miała z matką. Państwo Reid byli bardzo skromni, więc nie mieli innego wyboru niż przeprowadzenie się z Londynu do małego miasteczka, gdzie kobieta odziedziczyła dom po zmarłej matce. Jednak w jaki sposób drogi Ellie i Imogen się połączyły? 

Samochód, którym jechała Imogen wraz z mężem, prawie potrącił jedną dziewczynkę, która zaczepiała Ellie. Oczywiście, kto został posądzony o próbę zabójstwa? Ellie Atkinson.

Pani Reid udaje się dostać pracę w instytucji, która wspiera system pomocy psychologicznej w szkołach. Zostają jej przydzielone niedokończone sprawy pewnej kobiety, która niespodziewanie zrezygnowała z pracy i wyjechała. Podczas przeglądania papierów, dostrzega, że jedną z osób, które potrzebują wsparcia jest Ellie. Obie bohaterki bardzo się do siebie zbliżają. Imogen jest jedną z nielicznych osób, które wierzą, że jedenastoletnie dziecko nie ma nic wspólnego z czarownicami. Dzięki temu udało jej się zdobyć zaufanie dziewczynki, stały się przyjaciółkami, a Ellie kilka razy wspominała, że chciałaby, aby to Imogen była jej matką zastępczą. Jednak znajdują się osoby, którym nie podoba się bliska relacja tych dwóch. Właśnie w owym momencie mieszkańcom zaczynają się przytrafiać okropne incydenty. Czy komuś uda się powstrzymać prawdziwą tragedię, która jest wręcz nieunikniona? 

Styl pisania autorki? Jak na kryminały, bardzo lekki. Trzeba być naprawdę dobrym pisarzem, aby poruszyć tak ciężkie tematy w sposób prosty i nietrudny do zrozumienia. Pani Blackhurst wykreowała niesamowicie dobrych bohaterów i umieściła ich w klimatycznym, angielskim miasteczku.
 
Kompletnie nie spodziewałam się tego, że owa historia tak bardzo przypadnie mi do gustu. Zawsze odsuwałam od siebie takie gatunki, ponieważ uważałam, że są nudne i niewarte uwagi. Byłam w ogromnym błędzie. Zakończenie? Trzeba przyznać, zaskakujące. Jednak uważam, że nie niemożliwe do przewidzenia. Jednak to nie koniec książki jest tutaj najważniejszy. Zwróciłabym bardziej uwagę na puentę, która wynika z zakończenia. Książka porusza ważne tematy, które większości z nas nie są znane, po prostu nas nie dotyczą. Jednak na świecie są osoby, które borykają się z utrata bliskich, ciężkim dzieciństwem. Pozwalają nam zrozumieć, co jest tak naprawdę ważne. Jutro, a nie wczoraj. Czego nauczyłam się ja? Chyba najbardziej tego, że nie powinniśmy martwić się o przeszłość, której już nie naprawimy. Trudne wydarzenia, które przeszły Ellie i Imogen pozwoliły im stać się lepszymi osobami i spojrzeć optymistycznie w przyszłość. Książkę da się pochłonąć w jeden wieczór, bardzo ciężko jest oderwać się od historii, którą serwuje nam Blackhurst. Nawet jeśli nie jesteście fanami thrillerów, tak jak ja, warto zwrócić na nią swoją uwagę.






4

Nicola Yoon – Ponad wszystko

środa, 2 stycznia 2019


To, że nie możesz doświadczyć wszystkiego, nie znaczy, że masz niczego nie doświadczyć.

  Ostatnio do mojej kolekcji książek dołączyła Ponad Wszystko Nicoli Yoon. Na początku nie byłam dobrze nastawiona do owej pozycji. Uważałam to za kolejne słabe romansidło, w którym główna postać albo umrze, albo znajdzie się cudowny lek, bądź dawca i ją uratuje. Jednak nie tym razem, historia Maddy pozytywnie mnie zaskoczyła.

  Książka ta opowiada o młodej dziewczynie  Madeline, która ma alergię dosłownie na wszystko. Jeżeli opuści swój dom może umrzeć, a jedynymi osobami, które do tej pory widuje są jej mama i pielęgniarka, aż do momentu gdy do domu na przeciwko wprowadza się rodzina. Matka, ojciec i dwójka dzieci – Olivier i Kayra. Dziewczyna bardzo interesuje się chłopakiem, obserwuje jego, jak i jego rodzinę. Z czasem nawiązują kontakt i zaprzyjaźniają się, a z tej relacji zaczyna rodzić się nieznane dotąd dziewczynie uczucie. Jednak czy będąc zamkniętą w tak zwanej bańce, utrzymanie jakiegokolwiek kontaktu jest możliwe? Historia jest niby przewidywalna, a jednak nie do końca. Potrafi nieraz zaskoczyć. Uważałam, że wiem już jak skończą się losy dziewczyny w danych sytuacjach... Ale za każdym razem autorka wyprowadzała mnie z błędu.

   
  Opowieść ta pokazuje dwie strony miłości. Z jednej to wspaniałe uczucie, daje wiarę i nadzieję, a także nowej siły napędzającej nas do działań i podejmowania ryzyka, czasami nawet kosztem życia. A z drugiej gdy dołącza do niej strach przed utratą, potrafi  nieświadomie krzywdzić bliskich. Świetnie pokazała nam co czuje dziewczyna odizolowana od świata i jak z każdą dla niej nową sytuacją zmienia się ona sama. Uświadamia nam jak jeden człowiek, czy jedna, niewielka rzecz albo wydarzenie potrafi wszystko zmienić w naszym życiu. Pogląd na świat, sposób myślenia, a także pragnienia. Pokazuje nam, że powinniśmy cieszyć się z najmniejszych rzeczy i każdej chwili, póki jest nam to dane. 

  Również należy zwrócić uwagę na styl w jakim została napisana książka. Nie jest to zwyczajna ściana tekstu na każdej stronie, jak to bywa w większości przypadku. Powieść jest urozmaicona rysunkami, a także wszelkimi notatkami dziewczyny, czy poradnikami jak np. Całowanie dla początkujących – jak dla mnie jest wielkim plusem – dzięki temu możemy bardziej wczuć się w świat dziewczyny. Do tego motyw listów, maili, sms'ów, które również zostały tutaj świetnie pokazane, dodaje jej uroku. Zabawne teksty i wspomniane wcześniej rysunki nieraz wywołały na mojej twarzy uśmiech. Podoba mi się, że autorka potrafiła zachować tą równowagę – rozśmieszyć czytelnika, ale jednakowo nie odbiera to powagi sytuacji w jakiej Maddy się znajdowała – nie zapominajmy, że jednym z głównych wątków jest choroba dziewczyny. 


  Przyznam szczerze, że dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy dzięki tej książce tj. że Hawaje mają swoją narodową rybę – Humuhumunukunukuapuaa (do dziś nie potrafię tego wymówić) albo co to jest buntd (nie wiedziałam, że tak mówi się na ciasto – babkę, całe życie w błędzie). Bardzo podoba mi się częste nawiązywanie autorki do Małego Księcia. To jak Maddy z każdą nową sytuacją widzi inne znaczenie miłości Małego Księcia do Róży – jej uwagi pozwoliły też w pewnym stopniu i mnie zrozumieć tą książkę, co jest naprawdę fascynujące – niby zwykła powieść a ile można z niej wynieść.


  Jak na debiut literacki autorki  powieść jest świetna i jak najbardziej zasłużyła, żeby trafić na listę bestsellerów. Jest idealna na wieczory przy herbacie, gdy po całym dniu pracy czy opieki nad dziećmi macie ochotę się zrelaksować. Historia jest tak porywająca, że przeczytałam ją w jeden dzień i na pewno z chęcią sięgnę po kolejne dzieła autorki. 


8

Copyright © Szablon wykonany przez My pastel life