Thor

środa, 29 maja 2019


S: Twój brat jest z tobą?
T: Loki nie żyje.
S: To świetnie!!!
T: ......
S: To znaczy, moje kondolencje.


Jak wspomniała w poprzedniej recenzji Asaial (jeżeli jeszcze się z nią nie zapoznałeś kliknij tutaj :D), podzieliłyśmy się produkcjami Marvel'a, ze względu na ich ilość. Także dzisiaj przyszedł czas na Thora. Nie chce się rozdrabniać, więc zdecydowałam się omówić tutaj wszystkie trzy filmy bezpośrednio z nim związane – czyli Thor (2011), Thor  Mroczny Świat oraz Thor  Ragnarok

Pierwsza część przedstawia historię Thora (Chris Hemsworth) – syna Odyna, następcy tronu z Asgardu, który za swoje lekkomyślne działania zostaje wygnany z Asgardu na Ziemie, gdzie musi nauczyć się pokory, rozwagi i posłuszeństwa, aby odzyskać utracone moce. Tam poznaje astrofizyka Jane Forest, która pomaga mu się odnaleźć. Z czasem Nordycki Bóg zakochuje się w ziemiance. Gdy mroczne siły Asgardu atakują Ziemię pod przywództwem jego brata Lokiego  Thor uczy się, jak być prawdziwym bohaterem i odzyskuje moce oraz swój Mjollnir.


W kolejnej części Thor ponownie wraca, aby uratować 9 królestw, tylko tym razem będzie walczył z Mrocznymi Elfami. Po wydarzeniach z Avengersów bardzo się zmienił -nie jest już lekkomyślnym, aroganckim bogiem. Ponownie spotka się i będzie współpracował z przyjaciółmi z pierwszej produkcji, nie może także zabraknąć ukochanej Thora – Jane, która i tym razem odegra sporą rolę. 

Trzeci film jest kontynuacją kolejnych. Thor musi powstrzymać Helę i Ragnarök'a przed przejęciem Asdardu, ale żeby tego dokonać Nordycki Bóg musi pokonać Hulka w walce gladiatorów na planecie Sakaar, by móc wrócić do swojej ojczyzny. 

Jak wszystkim wiadomo owe produkcje oparte są na serii komiksów o superbohaterze Thorze, wydawnictwa Marvel Comics. Filmy oczywiście zaliczane są do fantastyki, a jak wiadomo ja uwielbiam ten gatunek, więc nie mogłam sobie ich darować. 


Jeśli chodzi o reżyserów, pierwszą część Thora z 2011 wyreżyserował Kenneth Branagh. W Thorze 
– Mroczny świat za reżyserię odpowiadał Alan Taylor, natomiast za Ragnarok Taika Waititi. Osób odpowiedzialnych za scenariusz było wielu i w każdej części był to kto inny - jedynie  Christopher Yost pojawił się przy drugiej i trzeciej części i może gdyby pracowały nad nim cały czas te same osoby nie byłabym rozczarowana ostatnią produkcją... Całe szczęście, że aktorów nie wymieniali! Tak jak Thor i Thor – Mroczny Świat przypadł mi do gustu, to Ragnarok był dla mnie nijaki. Chociaż muszę przyznać, że sceny walki we wszystkich częściach były dobrze wykonane. 

 Bywały momenty komiczne, jak i trzymające w napięciu, jednak w ostatniej części pojawiało się bardziej uczucie zażenowania. Thorze, widzisz i nie grzmisz! Naprawdę oczekiwałam czegoś więcej tym bardziej, że jest to oparte na mitologii skandynawskiej i komiksach, więc twórcy mieli wiele elementów podane jak na tacy... Chociaż niekoniecznie trzymali się faktów z owej mitologii, ale rozumiem, że musieli dopasować to do fabuły Avengersów. Dodam jeszcze, że bardzo mnie bolał dubbing w Ragnaroku, często bywały momenty, że miałam ochotę wyłączyć film i więcej do niego nie wracać, ale może to wina Netflixa, ponieważ lubią zmieniać dubbingi. 

Z postaci bardzo polubiłam Darcy Lewis (Kat Dennings), Erika Selvig'a (Stellan Skarsgård) oraz Heimdall'a (Idris Elba)  bez nich owe produkcje byłyby... Nudniejsze? Każdy z nich wprowadzał coś innego do filmu, urozmaicał go. 


Uwielbiam soundtrack we wszystkich trzech produkcjach, chociaż zazwyczaj nie zwracam na niego uwagi, oglądając filmy. Tutaj jednak były utwory, które trafiły na moją playlistę, często słuchałam ich gdy pisałam opowiadania. Do najczęściej słuchanych mogę śmiało wpisać Can You See Jane?, Ride to Observatory oraz Letting Go. 

Podsumowując. Serię o nordyckim bogu jak najbardziej polecam, jednak przy oglądaniu ostatniej części dobrze jest obniżyć wymagania (Ajajaj czuję, że zaraz fani mnie za to zjedzą). Jeżeli ktoś lubi mitologię skandynawską to tym bardziej polecam. 

1

Iron Man (2008)

środa, 22 maja 2019



Hmmm. Your eyes are red. Tears for your long lost boss? 
Tears of joy. I hate job hunting.
Yeah well vacation's over.

 Chyba nie ma takiej osoby, która nie kojarzyłaby produkcji Marvel'a i słynnej serii filmów opowiadającej o superbohaterach. To jest coś, co stało się znakiem rozpoznawczym gatunku science-fiction. Przyznaję się bez bicia, że byłam jedną z tych osób, która słyszała o nich nieraz, lecz nigdy nie obejrzałam żadnej produkcji. 

Ostatnio postanowiłam to zmienić i obejrzeć od początku wszystkie filmy. (Swoją drogą jak zobaczyłam ile ich jest to poddałam się i podzieliłam z Meg do obejrzenia). Tak więc zabrałam się na Iron Man'a! 

 Dla tych, którzy nie wiedzą o czym opowiada film; Iron Man to dwugodzinny seans o Tony'm Stark'u- właścicielu firmy Stark Industries produkującej broń i bomby. Pewnego dnia zostaje porwany by wybudować dla pewnej grupy Jerycho (swoją drogą ta nazwa kojarzy mi się z Detroit: Become Human). Wraz z nowo poznanym znajomym skręcili z części na bombę zbroję, która miała im pomóc.

 Ale czy obydwoje przeżyli?

 Stark przez późniejszą część filmu ulepsza projekt tej zbroi i przeprowadza jakże fascynującą walkę z jej prototypem. Brzmi niby nudno, ale większość osób wie, jak interesujący jest film. Chociaż każdy dobiera sobie ocenę inaczej w swojej skali. 

 Powiem tyle, że nie przemawiały do mnie produkcje Marvela. Nigdy nie rozumiałam tego całego szumu wokół superbohaterów, ale ten film w jakimś sensie odmienił moje podejście co do tego. 

 Soundtrack to jest coś, na czym nigdy nie potrafię się skupić; w tym filmie było podobnie, gdyż nie pamiętam, by był w niej jakiś podkład. 

Jak to przystało na Marvela, postacie nie są pospolite. Są charakterystyczne i każda ma w sobie coś, za co daną postać polubi. Dla mnie taką postacią była Pepper- uwielbiam jej poczucie humoru i więź, jaka ją połączyła że Stark'iem. 

 Myślę, że jeśli jest ktokolwiek, kto nigdy wcześniej tego filmu nie widział to niech żałuje i zabierze się za oglądanie. Zdecydowanie jest on ciekawą odskocznią od świata rzeczywistego i dobrą okazją na rozwijanie wyobraźni. 

 Podsumowując, Iron Man zaskoczył mnie swoją... W pewnym sensie prostotą. Mimo, że wybrałam go na zapchanie wolnego czasu, to jestem zadowolona, że mój wybór padł na ten tytuł. Tym sposobem wiem, że obejrzę przynajmniej połowę produkcji Marvela. 
0

Shadowhunters

środa, 15 maja 2019



Love make you stronger.

Dnia 06.05.2019r. na Netflixie pojawił się ostatni odcinek trzy sezonowego serialu Shadowhunters. Każdy fan Cassandry Clare oraz Darów Anioła zapewne oglądał, a jeśli nie to słyszał o owej produkcji, gdyż właśnie na podstawie tej serii była kręcona. Od początku miałam zamiar wyrazić swoją opinię o ekranizacji losów Nocnych Łowców. W momencie, gdy dowiedziałam się, że serial będzie anulowany, postanowiłam poczekać do końca i dopiero wtedy się wypowiedzieć.

Dary Anioła to jedna z popularniejszych młodzieżowych serii i raczej nie trzeba dokładnie przybliżać tu fabuły. W skrócie, dla osób, które nigdy nie spotkały się ze światem cieni. Główną bohaterką jest Clarissa Fairchild, która pewnego dnia dowiaduje się, że w jej żyłach płynie krew Nocnych Łowców, których zadaniem jest zabijanie demonów i ratowanie świata. Oczywiście, nie brakuje tu innych nadprzyrodzonych istot. Wampiry, wilkołaki, czarownicy, czyli w powieściach typowo fantastycznych norma.

Serial był kręcony na owej fabule. Jednak czy można go porównywać z książką? Zdecydowanie nie. Dlatego skupię się tu na recenzji Shadowhunters, a może kiedyś na naszym blogu pojawi się również artykuł o serii Cassandry Clare. Wspomniałam o niej jedynie dlatego, że obie pozycje wiąże ze sobą to samo uniwersum i podobne postacie. Jeśli chodzi o fabułę...no cóż, serial nawiązuje w niektórych momentach do książek, ale głównie od nich odbiega.

Właśnie z tego powodu bardzo dużo fanów Darów Anioła nie przepada za ową produkcją. Czy słusznie? Oczywiście, jak każdy serial zdarzają mu się genialne odcinki oraz te, przy których zastanawiasz się, czemu marnujesz swój czas. Moim zdaniem, pomimo tych gorszych chwil, Shadowhunters jest warte obejrzenia. Fabuła odbiega od książek Cassandry Clare, mimo że właśnie na nich miała być wzorowana. Czy jednak jest to złe? Owszem, w niektórych momentach. Serce boli, gdy twórcy pomijają najistotniejsze elementy i wszystko zmieniają. Po przeczytaniu serii jednak masz taką myśl Dobra, wiem co mniej więcej się wydarzy, więc ten bohater na pewno nie umrze, w książce przecież żyje. A jednak. Czy te zmiany są zawsze negatywne? Muszę przyznać, że w wielu momentach podobały mi się niespodziewane zwroty akcji, pojawianie się czegoś nowego. 

Postacie. Zacznę od jednego pytania. Czy jest jakaś osoba, która obejrzała produkcję i nie pokochała Maleca? Serialowi Magnus Bane i Alec Lightwood to ideały. Ogólnie nie mam większych zastrzeżeń co do aktorów i postaci, które odgrywają, ale... No tak, jest jakieś ale. Katherine McNamara. Może nie jest jakoś tragicznie, ale genialną aktorką ona nie jest. Szczególnie gdy próbuje grać czarny charakter. Na całe szczęście nie trwało to długo, więc po prostu zapomnijmy.

Muszę zwrócić uwagę na jeden, ważny element. Ścieżka dźwiękowa. Moim zdaniem? Coś cudownego, uwielbiam utwory wykorzystywane w serialu. Oddają w odpowiedni sposób klimat danej sceny. Przyznam się, że wiele razy właśnie one doprowadziły mnie do łez. 

Co do wzruszających scen...raczej nie muszę mówić, że takowe występują? Chociaż mnie tak łatwo doprowadzić do ckliwości, że może jestem jedyną osobą, która płakała przy Shadowhunters (a na finale dostała depresji, hah). Owa produkcja wywoływała we mnie wiele emocji. Złość, smutek, współczucie. Osobiście uważam, że serial jest dobry w momencie, gdy zaczyna nam zależeć na losach bohaterów, przejmujemy się ich nieszczęściem i szczęściem oraz nie możemy się doczekać kolejnego odcinka.

Naprawdę żałuję, że nie obejrzę następnych sezonów, jestem naprawdę ciekawa w jaki sposób rozwinęliby akcję twórcy. Czuję, że teraz przez jakiś czas we wtorek będzie mi czegoś brakowało. Czy skończyło się jak powinno? Z jednej strony tak, z drugiej nie. Finał był niespodziewany, oryginalny i jednocześnie smutny. Taki, jaki posiada idealny serial. Z czystym sercem polecam ową produkcję, jednak od razu ostrzegam, że fani Darów Anioła powinni podejść do niego z ogromnym dystansem.
2

Maggie Stiefvater — Król Kruków

środa, 8 maja 2019



(...) kiedy jest się dziwną, problem polega na tym, że wszyscy inni są n o r m a l n i.


Przyznam, że na początku nie byłam zainteresowana Królem Kruków, bardziej zależało mi na drugiej serii Maggie Stiefvater Wilkołaki z Marcy Fells. Te książki kupiłam z dwóch powodów - byłam wtedy bardzo zainteresowana autorką oraz ze względu na śliczne okładki, bardzo chciałam je mieć na swojej biblioteczce. O ironio, Wilkołaki z Marcy Fells odłożyłam po przeczytaniu połowy pierwszego tomu, a Króla Kruków pokochałam całym sercem.

Jedna dziewczyna i trzech chłopaków. Blue pochodzi z rodziny wróżek, jest medium do kontaktów ze światem zmarłych. Gansey, Adam i Ronan, trzej przyjaciele w elitarnej szkoły dla chłopców, obsesyjnie poszukują tajemniczych linii mocy legendarnego Króla Kruków - Glendowera. Z ich powodu pozornie ciche i spokojne miasteczko staje się scenerią niezwykłych wydarzeń. Gdy razem z Blue trafią do magicznego lasu, gdzie czas płata figle, nic już nie będzie takie samo... 
                                                                                                                 [opis wydawnictwa]

Od dawna szukałam książek, które spełnią moje wszystkie wymagania i w końcu znalazłam. Król Kruków to niezwykła opowieść, pełna tajemnic i niespodziewanych zwrotów akcji. Autorka z każdą kolejną kartką zaskakuje czytelnika coraz bardziej - gdy jesteś przekonany, że wiesz jak to się skończy, Maggie pokazuje, że jesteś w błędzie. Za to ją uwielbiam, nie jest to monotonna historia o tym, jak bohaterowie szukają króla, na każdym kroku spotyka ich coś nowego, pojawia się nowa postać, która sprawia, że fabuła jest jeszcze ciekawsza. Ta seria naprawdę jest bardzo przemyślana i trzeba tutaj docenić kreatywność pisarki. Po przeczytaniu Wiedźmy morskiej czułam straszny zawód tym, jak autorka przedstawiła magię. Cieszę się, że Maggie nie popełniła tego samego błędu i jest to naprawdę dobrze rozwinięty motyw w tej powieści. 

Pokochałam tę serię za to, że nie jest to następna bajkowa historia, nie ma tutaj miejsca na przesłodzone chwile zakochanych czy cukierkowego świata. Nie jest to kolejna książka o super wyszkolonych wojownikach, walczących z demonami, czy podobnymi istotami. Uwielbiam ją za to, że nie brakuje tutaj krwawych momentów, mrożących krew w żyłach rytuałów, duchów oraz mrocznych tajemnic. Cenię ją sobie za to, że dzieje się to w rzeczywistym świecie - za to, że jest inna od tych wszystkich typowych książek fantasy. Bardzo podoba mi się, że autorka nawiązuje tutaj do przeszłości Walii, bardzo lubię historię, więc cieszę się, że mogłam dodatkowo dowiedzieć się czegoś nowego. 

Maggie nie zawiodła także jeśli chodzi o bohaterów. Podoba mi się, że poznajemy fabułę z perspektywy przeróżnych postaci, tych głównych, jak i pobocznych. Każda osoba ma swój własny charakter. Od dawna szukałam książki, w której postacie poboczne nie będą robiły za tło dla protagonisty. Najbardziej ze wszystkich polubiłam Ronana, Noaha i Szarego mężczyznę - każdy z nich jest inny, każdy w jakiś sposób się wyróżnia. Podoba mi się to, jak z czasem odkrywamy ich tajemnice i drugą stronę. 

Jeżeli szukacie książek fantasy, które wyłamują się ze schematu i wciągną was w swój własny, pełen magii świat, to koniecznie musicie przeczytać Króla Kruków. Ja osobiście do tej serii wrócę nie raz i na pewno na długo jej nie zapomnę. To pierwszy cykl od dawna, w który tak się wciągnęłam i pokochałam. Maggie naprawdę zrobiła kawał dobrej roboty, interesujący styl pisania autorki w połączeniu z jej kreatywnością i ciekawym pomysłem na fabułę sprawił, że nie da się nie pokochać Króla Kruków
1

Neil Gaiman — Ocean na końcu drogi

środa, 1 maja 2019


Tak naprawdę nikt nie wygląda tak, jakim jest wewnątrz. Ty nie wyglądasz. Ja nie wyglądam. Ludzie są znacznie bardziej skomplikowani. To dotyczy wszystkich.


Nie tak dawno temu recenzowałam tutaj inną książkę Neil'a Gaiman'a, mianowicie Księga Cmentarna. Z jej właśnie powodu postanowiłam sięgnąć na półkę w księgarni i zabrać ze sobą z zakupów Ocean na końcu drogi. Spodziewałam się dobrej baśni, fantastyki i wielkiego efektu Wow.

Problematykę trudno mi jest opisać w kilku zdaniach. Nie z powodu, że mało, lub nadzwyczaj dużo się tam dzieje, lecz po prostu z tego, co zapamiętałam z książki. A moja wiedza o Oceanie w momencie, gdy dopiero co skończyłam go czytać, wynosi okrągłe zero.

Zacznijmy od tego, że tytułowy Ocean wcale oceanem nie jest. Jest to nieduży, ''kaczy'' staw, którego drugi brzeg da się dostrzec gołym okiem, ale jak to mówiła Lettie- To nie jest staw, ile razy mam ci tłumaczyć. To ocean! No przypatrz się. Nie? Nie widzisz. Zamknij oczy. Otwórz. Popatrz jeszcze raz. Ocean, prawda?

Mężczyzna, którego imienia nie wymienił nikt w książce, lub po prostu znów moja spostrzegawczość zawodzi, wraca po latach w swoje rodzinne strony, gdzie spędził jakiś rozdział swojego dzieciństwa. W zasadzie to nie ma co odwiedzać domu, ponieważ został on zrównany z ziemią. Udaje się on na koniec drogi, gdzie mieściła się farma Hempstocków, gospodarstwo trzech niezwykłych kobiet, które towarzyszą nam przez większość książki. Lettie, jej matka-Ginnie i Starsza Pani Hempstock opiekowały się chłopcem, gdy przychodziła taka potrzeba. Daleko im było do normalnej rodziny (Ba, dla nich mogłaby być nawet to obraza!).

Najbardziej w pamięci pozostała mi Starsza Pani Hempstock. Pojawiała się i znikała przez cały czas. Prawdopodobnie miała kilka tysięcy lat, bo pamiętała jeszcze wiele rzeczy, których nie zrozumiałam. Ale magia mnie w niej najbardziej zainteresowała! To coś, co zawsze mnie ciągnie do postaci!

Postać, która mnie najbardziej denerwowała? Siostra chłopca. Mała zołza, która nie potrafiła przyjąć słowa odmowy. W dodatku jak domagała się uwagi! Przez ten sam fakt ją znienawidziłam.

Ocean sam w sobie może być uznany za baśń. Byłaby to ujma dla jego honoru, jeśli odebrano by mu ten przydomek; to jest pewne. Gaiman po raz kolejny pokazał, że jest pisarzem i posiada niewyobrażalną wyobraźnię, która potrafi go ponieść hen daleko... Może aż nawet za Ocean, który był stawem.

Powieść z samego początku w ogóle nie miała być powieścią. Jak mówił sam autor, miała być krótkim opowiadaniem dla przyjaciela, lecz zdecydował się opisać ją dogłębniej i stworzyć z niej kolejne swoje dzieło.

Mój gust co do książek jednak dalej skłania się w stronę Księgi Cmentarnej, która, jak już mówiłam, zachęciła mnie do kupna Oceanu. Nie powiem, opowieść była ekscytująca i napisana prostym językiem. Przypomina typową (lecz w wykonaniu Gaiman'a- nietypową) baśń. Jednak długość książki wskazuje od razu, że jest ona do przeczytania w niecały jeden wieczór.


2

Copyright © Szablon wykonany przez My pastel life